Ewangelizacja. „Myślisz, że twoje życie się skończyło, że nie ma już odwrotu? Jesteś w błędzie! Możesz zacząć wszystko od nowa”. Te słowa wypowiedziane na ulicy uratowały przynajmniej 50 osób przed krokiem samobójczym.
Nie jest łatwo. Wszyscy zgodnie przyznają, że wyjście na ulice i mówienie ludziom o Panu Bogu to bardzo trudna sprawa. Nie można jednak milczeć – są przekonani członkowie wspólnot neokatechumenalnych, którzy na całym świecie, w Lublinie także, wyszli na ulice, by ewangelizować. – Wcześniej robiliśmy to we dwóch. Zbieraliśmy się w naszej salce, modliliśmy się, potem było losowanie par i szliśmy na ulice, do szpitali, domów starców, zaczepialiśmy ludzi i mówiliśmy im o tym, że Jezus ich bardzo kocha. Wymagało to dużo samozaparcia i odwagi. Wiele osób myślało, że jesteśmy świadkami Jehowy, niektórzy nam złorzeczyli, wyśmiewali, niektórzy słuchali – opowiadają bracia ze wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce. Sytuacje były różne, czasami zabawne, czasami budzące grozę. – Sam pamiętam jedno z takich wyjść, kiedy wylosowałem w parze trzynastoletniego chłopca. Na ulicy spotkaliśmy grupę osiedlowych blokersów. Zanim się zorientowałem, mój towarzysz zaczepił ich i zaczął odważnie przepowiadać Dobrą Nowinę. Czuł się pewnie, bo miał mnie za plecami, a mnie serce młotem waliło ze strachu, bo oni byli więksi, silniejsi i źle nastawieni. Pan Bóg jednak czuwał nad nami. Powiedzieliśmy o Jezusie i poszliśmy, a co oni dalej z tym zrobili, kto wie? – opowiada Tomasz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agnieszka Gieroba