Skoro chcemy poważnie rozmawiać o niezależności dziennikarskiej liczonej w politycznych złotówkach, nie zatrzymujmy się jedynie na sprawozdaniach skarbników partii.
14.06.2013 10:53 GOSC.PL
„Gazeta Wyborcza” ujawniła na co idą pieniądze partii politycznych. Ekumenicznie, zarówno PO, jak i PiS. Są tam nazwiska dziennikarzy oraz firm medialnych. Publikacja już wywołała dyskusję na temat niezależności dziennikarskiej. Miejmy nadzieję, że otworzy ściśle z tym związaną debatę o źródłach finansowania mediów w Polsce – tak w ogóle. By nie stracić z oczu całokształtu. Bo to arcyciekawy i bardzo ważny temat.
Jesteśmy na wierzchołku góry lodowej, gdzie droga od płatnika do wykonawcy usługi jest krótka. Partia płaci za tekst, ekspertyzę, kampanię reklamową. Czasem akcję społeczną. Pieniądze są publiczne, a sposób ich wydania wykazany w sprawozdaniach. Teraz zejdźmy o szczebel niżej. Droga wydłuża się o jednego pośrednika. Partia zakłada think tank i przekazuje mu swoje środki. W zamian dostaje projekty ustaw, opracowania, na podstawie których partia może pisać swój program, budować strategię działania. Instytut Sobieskiego czy Instytut Obywatelski to już nie dokładnie to samo co PiS i PO. A czy dziennikarz pracujący dla takiego think tanku pracuje na rzecz partii politycznej? Pewnie tak. Nawet pisząc ekspertyzę na temat gazu łupkowego czy sześciolatków jest już po ciemnej stronie mocy? Uznajmy, że tak.
Zejdźmy jeszcze niżej. Na rynku prasowym susza. Reklamodawcy gdzieś się rozpierzchli, a rachunki płacić trzeba. Sytuację ratują regularne inserty i kolumny sponsorowane przez ministerstwo kultury, administracji i cyfryzacji, sportu, transportu…. Na czele resortu stoi polityk. Czy setki tysięcy złotych przekazywanych redakcjom, a więc dziennikarzom, to pieniądze polityczne? Nigdy w życiu. To tylko reklama. Nawet jeśli idzie tylko do wybranych (stale tych samych) tytułów, niekoniecznie o najwyższych nakładach, niespecjalnie adresowanych do publiczności, której insert dotyczy? Nawet jeśli przypadkiem profil polityczny partii rządzącej jest zbieżny z linią gazety? Może jednak jakiś problem tu istnieje? Pogadajmy o tym.
Warto takie pytania zadać publicznie. Skoro chcemy poważnie rozmawiać o niezależności dziennikarskiej liczonej w politycznych złotówkach, nie zatrzymujmy się jedynie na sprawozdaniach finansowych skarbników dwóch partii. Mają one bowiem jeszcze kilka innych kas, z których mogą finansować media. Zajrzyjmy do wszystkich. Na rządowych funduszach nie poprzestając. Są przecież jeszcze spółki skarbu państwa. Ktoś powie, ale to już daleko od polityki. Czyżby? Niedawno „Puls Biznesu” policzył szable, jakie PO ma w spółkach skarbu państwa. Doliczył się 428 nazwisk ludzi związanych z partią, członków ich rodzin i znajomych. A chodzi jedynie o nazwiska osób, co do których nie ma wątpliwości skąd się tu wzięły. Czy nie byłoby ciekawe prześledzenie, jak ci ludzie wydają kasę, do której dostęp otrzymali z partyjnej rekomendacji? Do których mediów te pieniądze… jakoś nigdy nie trafiają?
„Takich pytań sto, bardzo dużo to, ale nie spoczniemy my, aż sprawdzimy – czy” – śpiewał kiedyś Wiesław Michnikowski w Kabarecie Starszych Panów. Niech nam ten refren przyświeca w debatach, które odbędziemy na ulicy Foksal i raportach, które przygotujemy na temat źródeł finansowania polskich mediów. Bo przejrzystość czwartej władzy jest najważniejsza.
Nie można dopuścić, by jedynym chłopcem do bicia był Jacek Żakowski prowadzący panele na Kongresie SLD, a dziewczynką Janina Paradowska swatająca PSL z PJN-em.
Piotr Legutko