Czytam Pismo święte i czuję...

1999 rok – styczeń. Jestem w klinice kardiologicznej. Kilka dni po ciężkiej, wielogodzinnej operacji serca.

Już jestem na sali. Mogę wstawać i wyjść na korytarz. Jest popołudnie i czas działania leku przeciwbólowego kończy się. Powoli staję się jednym wielkim bólem!

Postanawiam zmienić pozycję, wstać i wyjść na korytarz. Długo tam nie zabawiłam – wracam! Wchodzę do sali, na moim łóżku siedzą dwie osoby odwiedzające chorą, która ma swoje łóżko obok mojego. Jest bardziej cierpiąca niż ja, źle to znosi. Bliscy pocieszają ją przejęci – nie zauważają mnie. Wiem, że ona potrzebuje ich obecności. Postanawiam nie „płoszyć” tej chwili. Mój wzrok pada na Pismo święte, które leży na mojej szafce. Biorę, ostrożnie, siadam przy stole. „Układam” się tak, aby ból dało się wytrzymać. Otwieram Pismo święte tam, gdzie jest założone (wówczas czytałam je jak książkę). Czytam. Mija czas... Ku mojemu zdziwieniu odkrywam..., odkrywam..., odkrywam, że mnie nic nie boli!!! Nie ma bólu!!! Kilka dni później – dokładnie dziewiątego dnia po operacji – byłam już w domu. Bogu niech będą dzięki!

Maria Zagórska

« 1 »