Nie jestem już w stanie opisać, jak się wtedy poczułam, ale na pewno byłam pełna radości przez cały dzień.
Kilka lat temu, gdy moje dzieci były jeszcze małe i wstawały skoro świt, często zdarzało mi się, że nie miałam czasu pomodlić się rano, ale dopiero potem w ciągu dnia. Zdarzyło mi się kiedyś znaleźć taką chwilę i uklękłam do modlitwy. Gdy skończyłam i wstałam, przeszłam koło okna, a tam, za oknem, ujrzałam oddalającego się księdza z Najświętszym Sakramentem, zapewne zdążającego do chorego.
Nie jestem już w stanie opisać, jak się wtedy poczułam, ale na pewno byłam pełna radości przez cały dzień. Jest to wydarzenie, na którym opiera się dziś moja wiara. Pamiętam – pomyślałam sobie wtedy, że Jezus chciał, żebym oddała mu cześć w ten sposób. Ale jednocześnie dokonałam tego w pełnej wolności, po prostu odpowiadając na natchnienie. Pomyślałam też, że właśnie na tym będzie polegało niebo – będziemy nieustannie z własnej nieprzymuszonej woli dokonywali wyboru dobra zgodnie z Bożą wolą.
Podejrzewam, że wszystkim nam zdarzają się podobne wydarzenia, ale są one tak niesamowite, że rozum próbuje im zaprzeczyć (jak i mnie to się zdarzało). I przeżycie tego doświadczenia wcale nie oznacza, że zawsze łatwo mi uklęknąć na ulicy, gdy widzę księdza z Najświętszym Sakramentem i przyznać się do wiary w Boga – jeszcze długa droga do nieba przede mną. Ale wierzę, ba, jestem pewna, że wtedy to sam Pan Jezus przeszedł tak blisko mnie.
M. G.