Syn Boga spędził swój ziemski żywot na zapyziałej prowincji.
Jak to możliwe, że przez ponad 40 lat żyłem z klapkami na oczach? Ziemską ojczyznę Jezusa brałem za skamielinę, zabytek kultury, ewentualnie źródło pobożnych wzruszeń. Coś w rodzaju Rzymu oferującego turystom skondensowane korepetycje z historii Kościoła, uatrakcyjnione pokazami chrześcijańskiej sztuki i architektury. Musiałem polecieć do Izraela i Palestyny, by odkryć prawdę: Ziemia Święta wciąż jest duchowym centrum świata. Chrystus zmartwychwstał i wstąpił do domu Ojca, ale zostało po nim żywe Słowo. Jest wszędzie: pasie się na Polu Pasterzy, chodzi po falach Jeziora Galilejskiego, połyskuje w słońcu na górze Tabor i Górze Błogosławieństw, ślizga się po kamieniach w Tabgha, dojrzewa na drzewach oliwnych w Getsemani, przemyka uliczkami starej Jerozolimy, dźwięczy w kamiennej cysternie w podziemiach kościoła św. Piotra „In Gallicantu”. Nawet gdyby prezbiter nie odczytywał go na głos, w każdym z tych miejsc (i w wielu innych), przebijałoby się przez zasieki dewocjonaliów, żeby mówić do mojego serca. W 2002 r. wydałem tom wierszy „Ziemia Święta”. Tytuł był alegoryczny, bo w zdecydowanej większości utworów opisywałem swój uświęcony kosmos: środkowe Kaszuby z Matarnią jako Betlejem. Krajobraz złożony z rozpadających się, ceglanych budynków, cmentarzy, pól uprawnych, maryjnych kapliczek i prostych ludzi krzątających się wokół codziennych spraw. Podobna mieszanka sacrum z profanum zawsze zachwycała mnie na obrazach Pietera Bruegla. Rozpoznałem ją również w pejzażu Wyżyny Czesko- -Morawskiej, którą pokochałem jak rodzinną ziemię. Pamiętam bolesne ukłucie piękna, które przeszyło mnie, gdy pierwszy raz zobaczyłem pasyjne grafiki Bohuslava Reynka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel