Strasznie się bałem tamtego spotkania. Że stracimy grunt pod nogami. Straciliśmy. A Jezus niósł nas na rękach.
27.03.2013 16:35 GOSC.PL
Arcybiskup Hawany ujawnił treść notatki sporządzonej przed konklawe przez kard. Bergoglio. Możemy w niej przeczytać:
Gdy Kościół nie wychodzi od siebie, aby ewangelizować, staje się sam dla siebie punktem odniesienia, a wówczas choruje.
Jest taka pokusa, żeby spotykać się w swoim gronie, razem modlić, rozważać, dyskutować o Kościele i… budować w ten sposób mury okalające katolickie getto. Bo tak mi dobrze, bo tak mi wygodnie. I całe życie może zlecieć na debatach, zachwytach nad własna duchowością czy pobożnym przeżywaniem liturgii.
Nie chce powiedzieć, że to nieważne. Wszystko przecież buduje się na naszej relacji z Jezusem. Potrzebujemy formacji, oparcia we wspólnocie. Pokusa polega na tym, żeby zamknąć się w takich bezpiecznych ramach. Nie ma znaczenia, czy byłaby to oaza, neokatechumenat, KSM, Bractwo Różańcowe, jakaś wspólnota tradycjonalistów czy parafia jako taka. Wtedy – jak mówi papież – Kościół zaczyna chorować.
Przyznam, mam z tym pewien problem. Dobrze mi modlić się ze swoją wspólnotą, ale wyjście do obcych ludzi sporo mnie kosztuje. O ile jeszcze są to jakieś rekolekcje, na które uczestnicy sami się garną to sprawa jest w miarę prosta. Ale wyjść z Ewangelią tam, gdzie Jezusa nie znają, tam gdzie czasami zwyczajnie nie chcą go spotkać? Narażać się na wyśmianie, obelgi? Od razu uruchamiają się we mnie instynkty obronne.
Idźcie na CAŁY ŚWIAT i głoście Ewangelię WSZELKIEMU STWORZENIU – mówi Jezus.
Czasami jednak Pan Bóg daje łaskę. Pozwala zebrać się na odwagę. Jedna taka sytuacja szczególnie utkwiła mi w pamięci. W grudniu nasza wspólnota została poproszona o poprowadzenie dnia skupienia w jednym ze śląskich zakładów karnych. Przyjęliśmy zaproszenie, choć były w nas pewne obawy. Mieliśmy do dyspozycji jakieś dwie, trzy godziny. Trudności sporo. Pierwsza i najpoważniejsza: w jaki sposób trafić do ludzi, którzy mają zupełnie inne doświadczenie życiowe niż my? Rozeznaliśmy, że tematem spotkania będzie obraz Boga. Prosta ewangelizacja. Dwa świadectwa o tym kim dla nas jest Jezus, zresztą mocno subiektywne, bo przecież nasze doświadczenie Boga jest tylko wyrywkowe. Pół godziny modlitwy. I tyle. Nic specjalnego.
Te trzy godziny, które tam przeżyłem, były jednymi z najpiękniejszych w moim życiu. Widziałem łzy w oczach twardzieli, którzy od lat siedzą w więzieniu, którzy mają sporo na sumieniu. Dziękowali Bogu za to, że jest nadzieja dla grzesznika. Za to, że Bóg ich poszukuje. Nas poszukuje.
Strasznie się bałem tamtego spotkania. Tego, że nie damy rady. I miałem rację. Nie daliśmy rady. Jezus dał radę. Przyszedł do więźniów, głosząc im wolność. Dał nam tę radość, że zechciał zrobić to naszymi ustami. I przyszedł do nas, objawiając jak wielkie jest Jego Miłosierdzie.
Jest w Nim coś takiego, że pragnie abyśmy wychodzili z siebie, z naszych bezpiecznych środowisk. Więźniom głosić wolność, niewidomym przejrzenie. Wychodzili do tych, którzy mogą nas wyśmiać, mogą zignorować. Powiedzieć: posłuchamy cię innym razem. On chce, abyśmy szli tam, gdzie tracimy grunt pod nogami. Ale wtedy niesie nas na rękach. Byleśmy potrafili Jemu zaufać.
Panie Jezu Chryste: daj nam odwagę wyjść z Twoją Ewangelią na ulice!
Wojciech Teister