Słynny kolarz, Lance Armstrong, przyznał się do stosowania dopingu. Czy to koniec jego kariery? Raczej początek, tyle, że pisarskiej.
22.01.2013 13:36 GOSC.PL
Początkowo nie komentowałem telewizyjnego wywiadu udzielonego Oprah Winfrey przez siedmiokrotnego zwycięzcę Tour de France. „Jaki to news?” – myślałem sobie. Przecież już kilka miesięcy temu udowodniono Armstrongowi stosowanie dopingu i pozbawiono go wszystkich triumfów. Wtedy to był news. Teraz Armstrong nie powiedział nic nowego.
A jednak ten wywiad wszystkich poruszył i był komentowany nawet przez ludzi, którzy nie interesują się sportem i po raz pierwszy usłyszeli o Armstrongu. Trochę mnie to zaskoczyło. Skąd wzięło się to gigantyczne zainteresowanie telewizyjnym wyznaniem winy?
Może wzięło się ono stąd, że z reguły dopingowicz do końca „idzie w zaparte”. Twierdzi, że nigdy się nie dopingował, ale albo ktoś mu podrzucił złośliwie jakieś świństwo do obiadu, albo zażywał lek bo był chory, a nie wiedział, co ten lek zawiera.
Poza tym Armstrong to nie był jakiś tam sportowiec, który kiedyś coś wygrał, jeden z wielu. Przez długie lata był prawdziwą ikoną pop-kultury, pozytywnym przykładem dla młodzieży, ulubieńcem mediów. U progu swej wielkiej kariery stoczył zwycięską walkę z rakiem. Potem założył fundację wspierającą ludzi zmagających się z tą straszną chorobą. Był więc postrzegany nie tylko jako wielki sportowiec, ale też wielki człowiek. Teraz wszyscy mogli być świadkami jego upadku z piedestału. To smutne, ale wiele osób lubi takie widowiska.
Długo się zastanawiałem, po co Armstrong zdecydował się przyznać do wszystkiego. Przecież pierwsze oskarżenia pod jego adresem pojawiły się już w 2001 roku. Wielokrotnie konsekwentnie zaprzeczał i przez ponad dziesięć lat kreował swój wizerunek krzywdzonej niewinności, którą chcą zbrukać zawistni i źli ludzie. Wiele osób mu wierzyło. Czyżby więc odezwały się w nim wyrzuty sumienia? Byłbym skłonny w to wierzyć, gdyby przyznanie się do winy było mniej spektakularne. A tak, to myślę, że występ przed kamerami stał się promocją nowego etapu w jego życiu. Ma 41 lat, na rowerze i tak już by się nie ścigał. Może jednak zająć się pisaniem. Dlaczego tak sądzę?
W czasach kiedy Armstrong wygrywał wyścig za wyścigiem, prowadzono już intensywną walkę z dopingiem w sporcie. Kolarz przeszedł kilkaset kontroli i nigdy nie wpadł! Uznano go winnym na podstawie dowodów pośrednich – zeznań świadków, itp. Teraz przyznał się, że nie gardził ani EPO, ani testosteronem, ani transfuzjami. Jak to możliwe, że zwycięsko przechodził wszystkie kontrole? Miał jakieś sposoby medyczne, czy „dojścia” do laboratoriów? Tego w wywiadzie dla Oprah Winfrey nie ujawnił. Rozpalił tylko ciekawość. Jeśli zdecyduje się opisywać to wszystko w książkach, sprzeda je z pewnością w milionach egzemplarzy na całym świecie. I zarobi więcej, niż wtedy, gdy siedem razy z rzędu wygrywał Tour de France.
Leszek Śliwa