Bez echa przeszła zadziwiająca informacja o nadaniu T. Mazowieckiemu Nagrody Kisiela. Zupełnie mnie to nie dziwi.
22.01.2013 09:30 GOSC.PL
Dlaczego zadziwiająca? Oddajmy głos Stefanowi Kisielewskiemu: „Tadeusz Mazowiecki - mój przyjaciel, ale nigdyśmy się w niczym nie zgadzali. Zawsze wierzgał, jak przeciwko socjalizmowi się coś mówiło. Był posłem "Znaku" zresztą. Byliśmy cztery lata razem, ale jedności poglądów nie było” – pisał w swoim „Abecadle”. Krótko mówiąc: równie dobrze pierwszy niekomunistyczny premier PRL mógłby otrzymać Wiktora dla Osobowości Telewizyjnej Roku.
To prawda, że Kisiel go szanował i lubił. „To niezwykle porządny i uczciwy człowiek”, pisał o nim, choć także „skompleksowany, uparty”. Ale to zdecydowanie za mało, by stwierdzić, że Mazowiecki działał w duchu twórczości i poglądów swojego starszego kolegi. Ponadto sędziwy polityk od ponad 10 lat już aktywnie nie działa, więc skoro na Nagrodę Kisiela nie załapał się w XX wieku to… przepadło. Tego werdyktu po prostu nie da się obronić.
Ale czego spodziewać się po kapitule, która tę samą nagrodę przyznała rok temu Janinie Paradowskiej i Elżbiecie Bieńkowskiej? Nagroda Kisiela przestała mieć jakiekolwiek właściwości, związek z pierwotną ideą jest czysto nominalny. Szkoda, bo była ona nie tylko okazją do wyrażenia uznania dla osób bliskich konserwatywno-liberalnym poglądom – i praktyce – swojego patrona, ale także przyczynkiem do dyskusji nad rozwojem polskiego kapitalizmu (szczególnie te przyznane jeszcze przez samego Kisielewskiego, dość przewrotne i kontrowersyjne, choćby ta, którą otrzymał Bogusław Bagsik).
Kapituła nie kieruje się innymi przesłankami, niż salonowo-towarzyskie. Oczywiście można się bawić w przyznawanie laurów krewnym, znajomym i wpływowym – ale dlaczego w tym celu nadużywać przezwisko biednego Kisiela? Nic dziwnego, że mało kogo już te nagrody interesują. Po co promować wydmuszkę?
Stefan Sękowski