25 biskupów francuskich wyszło razem z blisko milionem rodaków na ulice w obronie rodziny. To precedens jakiego nie było od dwustu lat.
13.01.2013 19:21 GOSC.PL
Wczesnym popołudniem na Denfert-Rochereau w Paryżu, w czarnym berecie pojawił się kard. André Vingt Trois. Tłum manifestujących, z różowymi balonami i niebieskimi transparentami: „rodzina to tata, mama i dzieci”, zaczął bić brawa i wiwatować. Metropolita Paryża zarzekał się długo, że na ulice nie wyjdzie, jedynie poprze manifestujących przeciw projektowi rządu dotyczącego zmian w zapisie o małżeństwie. A jednak wyszedł (szkoda, że nie przeszedł w marszu, a jedynie przemawiał do mikrofonu). Za to 25 innych biskupów zmieszało się z tłumem.
Wszystkie wielkie dzienniki na swoich portalach bezpośrednio relacjonują to bezprecedensowe wydarzenie. Wiosna wartości? Czym zakończy się to przebudzenie? Rząd socjalistów i bijący arogancją ton wypowiedzi prezydenta nie wróżą dobrze. Hollande nie przejmuje się zbytnio tym, co myślą Francuzi.
Na ulicach Paryża pojawili się niemal wszyscy politycy prawicowej UMP (co ciekawe nie ma wśród manifestantów Marie Le Pen, stojącej na czele skrajnie prawicowej partii po ojcu). Idą spokojnie i przekonują, że pomysł rozszerzenia definicji małżeństwa na pary gejowskie i lesbijskie jest wynaturzeniem. Że wygeneruje to chore społeczeństwa. Że to gwałt na psychice dzieci.
Potomkowie Napoleona domagają się tłumnie referendum. Ale i powrotu…. Sarkozye’go. To ciekawe: na setkach transparentów na Polu Marsowym wykrzykniki: „Sarko wróć! Zobacz co się dzieje!”. A było się nie obrażać? Wiadomo, że w ostatnich wyborach na fotel do Pałacu elizejskiego Francuzi głosowali nie za Hollandem, ale przeciw Sarkozye’mu. Może i nie był to idealny prezydent, ale w kwestiach morale trzymał kręgosłup: był przeciwny liberalizacji ustawy o eutanazji i aborcji. Nie godził się na nadawanie jakichkolwiek praw parom gejowskim. Miał odwagę mówić na Lateranie i potem w Paryżu, że państwo bez odniesień do transcendencji zginie. Hollande otwarcie zaś odcina się od Boga. Sieje skrajny liberalizm.
Najważniejsze jest jednak dzisiaj to, że Kościół nad Sekwaną wyłania się z cienia. To historyczny moment. Więcej – wychodzi na barykady. Słyszałam różne komentarze, także te pełne obaw, bo opór księży we Francji różnie kończył się na kartach historii, to gilotyną, to prześladowaniami, to konfiskatą dóbr. Po 1905 r., a więc od chwili podpisania ustawy o laicite, Kościół pozostawał w przymusowym cieniu. Miał nie wtrącać się w kwestie państwowe, relacje z politykami ograniczały się do kurtuazyjnych wymian zdań, uścisków dłoni. Choć za prezydentury Sarkozye’go wyraźnie relacje państwo-Kościół się ociepliły. Najchłodniej było bodaj za Mitteranda. Teraz jednak stosunki te są oziębłe jeśli nie pachną ostracyzmem.
Kościół we Francji w zasadzie stoi dziś pod ścianą. Kwestia zmiany definicji małżeństwa to nie jedyny punkt sporny. Hollande przecież od miesięcy prowadzi kampanię pro-eutanazyjną (nazywa się to ładnie: debatą o godnym umieraniu), chce aborcji na życzenie i zapowiada pełną jej refundację. Wprowadził pigułki wczesno poronne – dla dziewcząt od 14 roku życia gratis od państwa. Taki śmiercionośny prezent. Hollande ignoruje petycje i listy biskupów. Wręcz ostentacyjnie wygraża: wara od kwestii państwowych. Na ile one są państwowe, to już inna dyskusja…. Co robić? Nie pozostało nic innego, jak wyjść na barykady.
Kiedy przeglądam internetowe fora, setki zdjęć agencyjnych i tych z prywatnych telefonów czuję wyraźną ulgę. Morze ludzi opływające Wieżę Eiffle’a – to naprawdę robi wrażenie. W obronie rodziny jako związku kobiety i mężczyzny. To dowód, że najstarsza córa Kościoła nie cierpi jednak na amnezję! Zastanawiam się czy zbyt łatwo nie wrzucamy Francji do worka z oparami ateizmu i laicité. Francja ma też twarz katolicką. Twarz ludzką, która jest po stronie Boga.
Joanna Bątkiewicz-Brożek