Jestem świadkiem Bożego miłosierdzia – tak mogę powiedzieć o sobie.
Napisałam to świadectwo, aby dać dowód wierności Bożym słowom - doświadczyłam bowiem niezwykłej interwencji Boga w momencie zagrożenia utratą życia.
Było to 22 marca 2007 roku. Rano, jak co dzień wyszłam do pracy i nic nie zapowiadało nieszczęścia. Była godzina 15:00, kiedy weszłam do swojego pokoju (pracuję w nim sama) z zamiarem pożyczenia komuś mojego przedłużacza. Wtyczka od przedłużacza była w gniazdku elektrycznym, a rozgałęźnik z gniazdami przełożony był przez cienką, boczną rurę przy kaloryferze. Przykucnęłam, aby z tegoż rozgałęźnika wyjąć najpierw wtyczkę od czajnika, po czym lewą ręką przełożyłam go za rurę przy kaloryferze, a prawą ręką chciałam go odebrać. W tym momencie odczułam, że stało się coś strasznego, gdyż poprzez dłonie nieopatrznie włączyłam się w zamknięty obwód elektryczny i stałam się przewodnikiem prądu. W jednej chwili ogromna siła uwięziła moje dłonie niczym w imadle, jednocześnie niesamowicie mocno szarpiąc całymi rękami. Natychmiast utraciłam widzenie, w klatce piersiowej odczułam dławienie i uczucie bulgotania niczym wdmuchiwanie powietrza do wody przez słomkę. Nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku. Już nie wiedziałam gdzie jestem, ale miałam świadomość, że to chyba koniec, że odchodzę. Byłam bez szans, bo jakże ogromna siła trzymała moje dłonie. Boże, nie mogę oderwać rąk! - to była ostatnia myśl, jaka zrodziła się w mojej głowie. I to był – jak się okazało – ten cudowny moment łaski i wielkiego miłosierdzia! Moje ręce natychmiast oderwały się od śmiercionośnego przedmiotu i w tej pierwszej sekundzie dla mnie samej było zaskoczeniem, że to się stało. Żyję! Odzyskałam wzrok, głos. Towarzyszył mi ogromny ból całego ciała, a najbardziej nóg i rąk. - Boże, jak boli - powtarzałam nieustannie, osuwając się na podłogę. Ból stopniowo opuszczał moje nogi, ale pozostał w rękach, jednak mogłam już wezwać pomoc. I tu wielkie zaskoczenie, nikt nic nie widział, nie było przerwy w zasilaniu, nikt mi przecież nie pomógł. Mój wygląd wskazywał na konieczność szybkiej pomocy lekarskiej i hospitalizacji. Zachodziło podejrzenie uszkodzenia mięśnia sercowego, czego na szczęście badania nie potwierdziły.
To zdumiewające, że w tym przerażającym wydarzeniu odczuwałam jednocześnie głęboki, wewnętrzny pokój. To był taki stan, który pomimo palącego bólu, temperatury sięgającej 40°C, nie pozwalał skupiać się na sobie, a wyzwalał we mnie potrzebę powierzania w modlitwie tych, którzy nieprzytomni leżąc ze mną na oddziale intensywnej terapii, mogli liczyć tylko na miłosierdzie Pana. Może znalazłam się tam z woli Boga? W życiu przecież nic nie dzieje się przypadkiem! Ogromny, palący jak ogień, ból porażonych mięśni i nerwów, przykurcze, ból obitych prądem rąk z krwawymi wylewami i siniakami, odbierał mi sen każdej nocy przez kilka tygodni. Wypadek wydarzył się w czwartek, czwartego tygodnia Wielkiego Postu, więc mogłam łatwiej swoje cierpienia łączyć z męką Chrystusa i zza bólu mojego krzyża dostrzegać nadzieję.
Bogumiła (nazwisko znane redakcji)