Co ksiądz może wiedzieć tak naprawdę o ciężarze małżeństwa, o trudnościach związanych z życiem seksualnym, o nieprzespanych nocach z powodu dzieci, o prozie domowego życia, która bywa nie do udźwignięcia? O pokusach i wierności?
30.12.2012 08:34 GOSC.PL
To są dobre pytania. Słuchając niektórych kazań, rozumiem, że małżonkowie i rodzice mają ochotę zadać je kaznodziejom. Myślę o tym, jakie „mądrości” wygłaszałem bez zająknięcia z ambony jako początkujący ksiądz. Z biegiem lat człowiek pokornieje. Jeśli duszpasterz uważnie słucha ludzi, jeśli jest z nimi na tyle blisko, że mówią mu szczerze o swoim życiu i problemach, widzi i rozumie nieco więcej. Nie mówię absolutnie, że wszystko. Nieco więcej, ale na tyle dużo, że nie moralizuje i nie osądza zbyt szybko, nie szafuje zbyt łatwo wzniosłymi teoriami o miłości. Rozumie, że zdarzają się sytuacje po ludzku bez wyjścia. Rozumie na przykład to, że jeśli chory na Alzheimera ojciec trafia do domu opieki (o taki dom nawiasem mówiąc strasznie trudno), to automatycznie nie oznacza, że dzieci są bez serca. Czasem nie da się po prostu pogodzić wszystkich miłości naraz (do współmałżonka, do dzieci, do rodziców). Doba ma 24 godziny, a człowiek swoje granice.
Żyjemy na coraz bardziej podkręconych obrotach. Wieczna gonitwa. Najczęściej związana z troską o połączenie finansowego końca z końcem. Permanentny brak czasu, niedospanie, zawsze kilka spraw w plecy. Gilotyna związana z kredytem czy z wizją zwolnienia z firmy na horyzoncie. Pogodzenie pracy zawodowej (gdzie wymaga się od ludzi coraz więcej czasu i energii) z pracami w domu, zwłaszcza dla kobiet, jest coraz trudniejsze. Wiele osób po prostu tego tempa nie wytrzymuje. Zwyczajnie padają psychicznie, fizycznie. Kiedy był ostatni spokojny urlop? Trudno powiedzieć.
A co z wychowaniem? W dzisiejszym kulturowym klimacie trzeba heroicznej siły, by się w tym nie pogubić. Dzieci podłączone są dziś o wiele głębiej i skuteczniej do swoich kompów, tabletów i ajfonów niż do własnych rodziców czy nauczycieli. I nie obwiniałbym od razu o to rodziców. Myślę nieraz z przerażeniem o tym, co przeciętny nastolatek może dziś wykopać w Internecie. Jak jest możliwe ochronienie go przed tym?
A samotność żon, mężów, dzieci we wnętrzu własnej rodziny? Chyba trudniejsza do niesienia niż samotność samotnych. Ile tam lęków, żalów, złości, bezsilności? Ile kobiet poniżanych przez mężczyzn, uważających, że żona musi zawsze być gotowa zaspokoić męża? Ile w tej dziedzinie ran? Najbliższy człowiek potrafi zranić najbardziej.
Lista rodzinnych problemów jest dłuższa. Proszę wybaczyć, że piszę o tym wszystkim w Niedzielę Świętej Rodziny. Nie brzmi to zbyt optymistycznie. Ale ufam, że prawdziwie. My, księża, mamy tendencję do idealizowania życia rodzinnego. Proza życia w wielu domach bywa cholernie trudna. W sobotnią noc, siedząc nad kazaniem, mocuję się z tym, jak dodać nadziei rodzinom w trudnościach, nie stając się wujkiem dobra rada. Dotknęło mnie to, co mówił niedawno Benedykt XVI. Jak ostro sformułował pytania, które wiele osób stawia sobie, zwłaszcza w chwilach trudnych: „Czy człowiek może się związać na całe życie? Czy odpowiada to jego naturze? Czy nie kłóci się to z jego wolnością i perspektywami jego samorealizacji? Czy człowiek staje się sobą, pozostając niezależnym i wchodząc w kontakt z drugim jedynie poprzez relacje, które może zerwać w każdej chwili? Czy więź na całe życie jest sprzeczna z wolnością? Czy związek jest warty, tego, aby z jego powodu cierpieć?”. To ostatnie pytanie, ostre jak brzytwa. Papież odpowiada: „Odrzucenie ludzkich powiązań, coraz powszechniejsze z powodu błędnego pojmowania wolności i samorealizacji, a także z powodu ucieczki od cierpliwego znoszenia cierpienia, oznacza, że człowiek pozostaje zamknięty w sobie samym, a ostatecznie zachowuje swoje „ja” dla siebie, prawdziwie go nie przezwycięża. Ale tylko w darze z samego siebie człowiek siebie zdobywa i tylko otwierając się na drugiego, na innych, na dzieci, na rodzinę, tylko pozwalając się kształtować w cierpieniu, odkrywa pełnię bycia osobą ludzką”. To jest zupełnie pod prąd tego, co głosi świat. Zwłaszcza tzw. prawa do szczęścia. „Tylko pozwalając się kształtować w cierpieniu…”. Tylko! Boże, jak to możliwe? Bez Jezusa ta prawda jest nie do udźwignięcia. Myślę w ten wieczór o wszystkich krzyżach związanych z życiem rodzinnym, których ciężaru mogę się tylko domyślać. Sięgam po fragment wiersza. Słowa trudne, ale, ufam, rzucające światło.
„ma palce ogryzione do krwi.
Powtarza: ufam Ci. Niech płynie czas,
niech się dzieje. Sakrament jest prawdą.
Ty możesz wszystko.
Możesz wskrzesić to, co teraz jest
miażdżone i umiera
istnieje jedna prawda
zasada ziarna,
które musi umrzeć,
aby przynieść owoc” (J. Szymik, Kobieta i mężczyzna).
Ks. Tomasz Jaklewicz