Chór niewidomych dzieci z polskiej szkoły w Bangalurze, na południu Indii, wystąpił z repertuarem kolęd przed lokalną społecznością. Szkołę od ponad 16 lat prowadzą siostry franciszkanki z Lasek, a jej uczniowie są hindusami, muzułmanami i chrześcijanami.
Koncert jest już stałym elementem kalendarza w Venkateshpurze, w północnej części Bangaluru, gdzie mieści się szkoła. "W tym roku nie organizowaliśmy jasełek, bo chciałyśmy, by tym razem wystąpił chór" - tłumaczy PAP siostra Adela (Zofia Maciejczyk), od ponad 20 lat pracująca w tej dzielnicy. Na koncercie nie brakuje jednak ani szopki, ani Świętego Mikołaja, który na koniec koncertu rozdawał cukierki.
Oprócz kolęd w języku angielskim, uczniowie szkoły dla niewidomych dzieci, śpiewały w lokalnym języku kannada. "One świetnie śpiewają i z tego co wiem, są nawet zapraszane na występy przez tutejszych oficjeli" - mówi PAP Ewa Barczykowska, która również mieszka i pracuje w Bangalurze. Chór co chwilę gdzieś koncertuje. Najczęściej jeździ do innych zgromadzeń, bierze udział w konkursach, ale siostra Adela wspomina też o występie w miejskim więzieniu.
Do szkoły przyjmowane są wszystkie niewidome dzieci bez względu na pochodzenie. Częścią koncertu kolęd był pokaz tradycyjnego tańca indyjskiego. "Pierwsza dziewczyna to hinduska, obok tańczy muzułmanka, a trzecia to katoliczka" - powiedziała siostra Adela wskazując na scenę.
"Naszą misją jest pomagać niewidomym dzieciom bez względu na ich przynależność religijną czy status społeczny. Uczymy je, że wszyscy ludzie są dziećmi tego samego Boga. Nie nawracamy dzieci, ale chcemy, by spotkały Jezusa w ludzkiej dobroci" - podkreśla siostra Adela.
Zakonnice wraz z uczniami zapraszane są przez sąsiadów na hinduskie i muzułmańskie uroczystości. "Pomagają uczniom szkoły, są bardzo życzliwi" - podkreślają. Zwłaszcza, że kiedy na ulicy doszło do awarii kanalizacji, której długo nie usuwano, poproszono siostry, żeby dzieci wyszły do mediów. Dzięki temu sprawa nabrała rozgłosu i została szybko załatwiona. W 2010 r. premier Donald Tusk odwiedził szkołę. Władze miasta pytały, z której strony przyjedzie delegacja, żeby wysprzątać drogę dojazdową. Siostry odpowiedziały, że nie wiedzą i wysprzątano całą okolicę.
Szkoła dla niewidomych dzieci, Jyothi Seva (w sanskrycie Służba Światłu), oficjalnie działa od 1996 roku. "Zaczęło się od skromnego hostelu, a teraz mamy już cztery budynki stłoczone na małej działce" - mówi siostra Adela. Dodaje, że przydałoby się jeszcze boisko. Teraz dzieci ćwiczą samodzielne poruszanie się na małej, ogrodzonej przestrzeni między budynkami. Jedna z najmłodszych grup używa do tego dużych plastikowych obręczy zamiast lasek.
"Dla nas to chodzenie dzieci z obręczami może wyglądać całkiem zabawnie, ale dla nich to są bardzo ważne zajęcia. Wcześniej uczą się poruszać w budynkach i szukać konkretnych przedmiotów, np. klucza, który upadł na ziemię" - tłumaczy siostra. Podkreśla, że szkoła uczy samodzielności. "Często rodzice traktują dzieci jak lalki, robią za nie dosłownie wszystko. Ubierają, myją, karmią. Wydaje się im, że niewidome dziecko nic nie może zrobić" - dodaje.
Starsze dzieci, które rozpoczynają naukę poza Jyothi Seva, muszą nauczyć się samodzielnego poruszania w mieście. Tymczasem indyjskie metropolie należą do najbardziej zatłoczonych na świecie, a ruch uliczny jest bardzo chaotyczny. "Nawet mnie, osobie widzącej, ale nowej w tym kraju, poruszanie po ulicach sprawia trudność" - potwierdza siostra Bogusława (Patrycja Rompel), druga z polskich sióstr w szkole.
Okazuje się, że i na to jest sposób. "Nie trzeba liczyć przystanków, ponieważ tuż przed naszą przecznicą jest sklep rybny, a trzy przystanki wcześniej garbarnie. Osoba z dysfunkcją wzroku wykorzystuje w codziennym życiu wszystkie sygnały, które docierają do niej z otoczenia " - tłumaczą siostry. "Dzieci w Indiach są bardzo samodzielne, nawet bardziej od tych w Polsce. To kwestia trudniejszych warunków życia" - dodaje siostra Bogusława.
Siostry podkreślają, że dzieci są bardzo chętne do nauki, ponieważ wiedzą, że jest to dla nich szansa na lepsze życie. "Bardzo często dzieci, po zakończeniu edukacji, są lepiej wykształceni niż rodzice" - opowiada siostra Adela, która uczyła w szkole matematyki. "Niektóre kończą nawet studia" - dodaje.
Samuel, teraz 23-latek, przeszedł do ostatniego etapu rekrutacji w jednej z dużych firm branży IT. "Po rozmowie kwalifikacyjnej został oficjalnie przyjęty, jednak nie doczekał się listu z potwierdzeniem z firmy. Najwyraźniej nie chciano przyjąć niewidomego. Poprzednie testy odbywały się przez internet i nikt nie wiedział, że chłopak jest niewidomy" - mówi siostra Adela.
Samuel w końcu znalazł pracę w innej firmie, ale gorzej płatną. Obecnie robi magisterkę. Niewidomi najczęściej pracują jako nauczyciele w szkołach, w których sami się uczyli. Jednak liczba posad jest mocno ograniczona. Pracę w bankach lub urzędach zdobywają, zdając państwowe egzaminy oraz dzięki akcji afirmacyjnej, gdzie określona pula posad jest zarezerwowana dla niepełnosprawnych. "Chociaż są bardzo dobrze przygotowani i potrafią świetnie posługiwać się komputerem, to i tak przełożeni nie bardzo wiedzą, jak ich wykorzystać" - martwi się siostra Adela. Dodaje, że w Polsce niewidomi są często masażystami, ale w Indiach nie mogą znaleźć takiej pracy.
Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża (FSK), popularnie nazywane siostrami z Lasek, opiekują się osobami niewidomymi. Oprócz misji w indyjskim Bangalurze, prowadzą ośrodki w Rwandzie, Republice Południowej Afryki i na Ukrainie.