Sercem Kościoła jest Rzym. To serce bije równomiernie, miewało arytmie, ale nigdy zawału. Wierzę, że do końca świata będzie biło. Dobry katolik jest rzymianinem – mówi ks. prof. Marek Starowieyski.
Niektórych ludzi ta materialna strona Watykanu przytłacza.
– Nie dziwię się. Ale piękno to jest jedna z dróg katechizacji. Kościół zawsze starał się przez promocję sztuki przyciągnąć ludzi do Boga. Owszem, są ludzie, którym wystarcza prosta kaplica, ale są ludzie, którzy szukają czegoś więcej. Takich ludzi stoją tysiące w długich kolejkach, by wejść do bazyliki, obejrzeć Kaplicę Sykstyńską. Nie odprawiamy Mszy św. w dżinsach i swetrze, tylko w pięknym ornacie, i nie byle gdzie, tylko w lepiej czy gorzej udekorowanej kaplicy czy kościele. Ludzie, którzy uczestniczą w liturgii, muszą zobaczyć szacunek dla Boga, poczuć, że mamy do czynienia z rzeczywistością nadziemską. Współcześni puryści są dziedzicami ikonoklazmu, czyli ruchu wrogów świętych obrazów. Ikonoklaści uważali, że jak się zniszczy świątynie i malowidła, to się wróci do pierwotnego Kościoła. Tego rodzaju pogromy sztuki kończyły się tylko niszczeniem kultury i nie prowadziły wcale do wzrostu pobożności czy mistyki.
Współcześni pielgrzymi są chyba słabo przygotowani do właściwego przeżycia Rzymu.
– Mnie się wydaje, że w tej chwili pielgrzymek właściwie nie ma. Są wycieczki religijne. Mam właśnie tu, w Rzymie, wykłady o pielgrzymkach starożytnych. Dawni pielgrzymi zwiedzali np. Ziemię Świętą z Biblią, ona ich prowadziła, ją czytali. Resztę czasu poświęcali na długą, bez pośpiechu, modlitwę w tych świętych miejscach. W Rzymie czytali żywoty męczenników. To nie było tylko kolekcjonowanie widoków. Czasami nawet dziwimy się, że w tych dawnych opisach pielgrzymek nie ma opisów krajobrazów czy zabytków. Tam Pan Bóg jest najważniejszym celem. Jak jest u nas, dobrze wiemy...
Współczesny Rzym może niektórych przerażać tempem życia, bałaganem. Jaką radę dałby Ksiądz Profesor ludziom wybierającym się do Rzymu?
– Poleciłbym przeczytać „Quo vadis” Sienkiewicza. To jest wspaniała powieść, która wprowadza w Rzym. Niestety, większość młodzieży nie zna tego dzieła. Nawet w seminarium. A ponadto jakąś powieść o Michale Aniele, np. „Kamień i cierpienie”; dobrych książek o kulturze Włoch u nas nie brak.
Narzeka się często na Sienkiewicza, że zbytnio koloryzował…
– Sienkiewicz zwiedzał Rzym, mając za przewodnika wielkiego historyka rzymskiego Tacyta (oczywiście po łacinie!) w ręku, znał świetnie kulturę starożytną, tłumaczył, i to udanie, Horacego. Opisy Rzymu są świetne i dokładne, opis pożaru Rzymu wspaniały, nawet kolor nieba i wschodzącego słońca w scenie „Quo vadis” jest wierny, co mogę zweryfikować codziennie rano, spoglądając z mojego pokoju na Awentynie na Góry Albańskie. A to, że powieść nosi cechy swej epoki, a autor czasami fantazjuje, cóż – licentia poetica! Przecież to powieść!
Wybieramy się do Rzymu czy do innych miejsc na ogół z przewodnikami Pascala...
– Na szczęście już nie, choć te przewodniki jeszcze tu i ówdzie straszą. I wszystkim, którzy chcą poznać Italię, radzę trzymać się jak najdalej od nich.
Możemy narzekać na Pascala, ale faktem jest, że brakuje porządnych przewodników po Europie, pisanych ze znajomością dziedzictwa chrześcijańskiej kultury.
– To jest nasza wina, historyków, historyków sztuki. I naszych katolickich uczelni, które dotąd nie zrozumiały, że należy szkolić przewodników, który znaliby i rozumieli kulturę chrześcijańskiej Europy i mieli choć trochę kultury. Inaczej nie słyszałbym przewodnika polskiego, który mówił o „kościele św. Piotra na łańcuchu” lub, objaśniając mozaikę, o „chrzcinach Aleksandra Wielkiego”. A to tylko kilka kwiatków... Opracowanie takiego przewodnika chrześcijańskiego byłoby ze wszech miar pożyteczne.