Moja najpiękniejsza „przygoda” duszpasterska

Adwent to czas prostowania dróg wiodących do Boga. O tym, jak niejednokrotnie są one kręte i zawiłe, przekonuje list nadesłany przez o. Placyda Konia, franciszkanina pełniącego posługę duszpasterską w Ambergu w Niemczech.

Ale razem z tym pragnieniem śmierci przyszło też pytanie: Dlaczego żyję? Czy mogę jeszcze nadać mojemu życiu sens? Tymczasem dalej prowadziłam samotne życie. W wieku 17 lat zdałam maturę i wróciłam do USA. Tutaj studiowałam filozofię, muzykę i medycynę. Po pierwszych egzaminach wyjechaliśmy z całym rocznikiem na Florydę. W hotelowym pokoju znalazłam Biblię – Nowy Testament! Czytałam i czytałam – całą noc. Dogłębnie dotknięta przez miłość Jezusa, którą odczuwałam w sobie, postanowiłam zawierzyć Mu siebie. Oto teraz pojawił się w moim życiu Ktoś, komu mogłam oddać moją nędzę, samotność, rozpacz, wraz z nienawiścią, która była większa niż wszystko inne. Po powrocie z Florydy postanowiłam pojechać z powrotem do Niemiec. Myślałam sobie, że tylko tam, gdzie zrodziła się moja nienawiść, mogę ją także pokonać. Pojechałam do Monachium i kontynuowałam studia i moją pracę w klinice. Jednocześnie udało mi się – zostało mi to dane  – spotkać katolickiego kapłana, który z wielką cierpliwością i dobrocią towarzyszył mi na drodze poszukiwania Bożej miłości. Powoli przezwyciężałam moją nienawiść i otrzymałam dar, że mogłam przebaczyć.

Moje pragnienie spotkania Jezusa było tak wielkie, że w 1965 r. poprosiłam o sakrament Chrztu i dwa lata później, 12. września 1967 r. zostałam ochrzczona.

Podczas studiów spotkałam człowieka, lekarza, jak ja, który troszczył się o mnie w delikatny, a jednocześnie pełen uczucia sposób. Był to muzułmanin z Pakistanu. Po raz pierwszy w moim życiu zaznałam ciepła i akceptacji ze strony drugiego człowieka. Ze względów politycznych konieczna była szybka decyzja. Po krótkim zastanowieniu, 18. września 1967 r. wyjechałam do Pakistanu – tylko jeden dzień przed planowaną pierwszą Komunią św. Cztery tygodnie później zawarliśmy zgodnie z muzułmańskim prawem związek małżeński. Realizując nasze zamierzenia, aby pomagać ubogim, rozbiliśmy namioty na skraju pustyni i zaczęliśmy naszą lekarską praktykę. Ja, Sara, jako pediatra, mój mąż, chirurg i internista. Przez kolejne lata zostaliśmy obdarowani dziewięciorgiem dzieci. Ponieważ kobieta w Pakistanie nie ma żadnych praw, nie mogłam wychowywać ich w wierze chrześcijańskiej. Tylko po porodzie, używając wody moich łez radości znaczyłam znakiem krzyża czoła moich dzieci, i oddawałam je Bogu w darze.

Podczas mojego około 35-letniego pobytu w Pakistanie, ilekroć musiałam iść do meczetu, tyle razy towarzyszyło mi uczucie, że wyrzekłam się mojej chrześcijańskiej wiary, a może nawet, że dopuściłam się zdrady Jezusa. Ale w rzeczywistości zawsze czyniłam wszystko z miłości dla Chrystusa. Bolesnym doświadczeniem było dla mnie, kiedy widziałam umierające dzieci i nie byłam w stanie im pomóc. Zdarzyło się czasem, że nadzieja opuszczała mnie całkowicie. Wtedy szłam na pustynię i modliłam się, ale wybacz mi Boże, bywało, że krzyczałam na Ciebie i sprzeczałam się z Tobą. Ale mimo wszystko, modlitwa była skuteczną pomocą i źródłem pociechy. Szczególnie niektóre Psalmy:

- „Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże” (42: 2);

- „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (22:2);

- „Pan światłem i zbawieniem moim: kogóż mam się lękać? Pan obroną mojego życia: przed kim mam się trwożyć?” (27:1);

- „Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody” (63:2);

- „Ku Tobie, Panie, wznoszę moją duszę, mój Boże, Tobie ufam: niech nie doznam zawodu!” (25:1-2).

Jakiś rok temu zaczęłam odczuwać nieznośne bóle. Pojechaliśmy do stolicy. Badania generalne i diagnoza: złośliwy, nieuleczalny rak, przerzuty w całym ciele. Mój mąż nie chciał, czy też nie mógł w to uwierzyć. Zadecydował, że pojedziemy do Monachium, aby tam jeszcze raz sprawdzić wyniki. Jednak diagnoza została potwierdzona. Spełniając moje życzenie, zaplanowaliśmy w drodze powrotnej odwiedzić Salzburg. W drodze z Monachium do Salzburga poczułam się nagle bardzo źle, dlatego zatrzymaliśmy się w Eggenfelden. W pobliżu hotelu odkryłam katolicki kościół przy franciszkańskim klasztorze.

Nazajutrz poszłam na Mszę o godz. 8.00 rano. W czasie liturgii wspominana była święta – o ile dobrze pamiętam – Edyta Stein – która, jak moi rodzice, została zamordowana w Auschwitz w 1942 r. Dogłębnie przeżyłam tę Mszę św. Po jej zakończeniu poprosiłam kapłana, który ją odprawiał o rozmowę. W Sakramencie pojednania usłyszałam zapewnienie o Bożym przebaczeniu. Przyjęłam także sakrament Namaszczenia chorych, na drugi dzień mogłam przyjąć po raz pierwszy Komunię św. Wiem, że zostało mi parę tygodni, może parę miesięcy życia. Kiedy, po skończeniu ziemskiego życia, jak mam nadzieję, spotkam się z Panem, powiem Mu również o tym kapłanie…

Bogu niech będą dzięki za to, że było mi dane być świadkiem życia Sary i częścią jej drogi do Boga!

Sarah zatrzymała się w Eggenfelden, a jej mąż wyjechał w tym czasie, aby załatwić jakieś sprawy i wrócił na trzeci dzień. Wychodząc do kościoła, Sara za każdym razem zostawiała w hotelu burkę, tradycyjny strój kobiet muzułmańskich, a ubierała pożyczone od właścicieli hotelu zwyczajne ubranie. Kiedy na trzeci dzień wychodziła z hotelowego pokoju, aby przenieść mi zapis jej świadectwa i pożegnać się ze mną przed wyjazdem do Pakistanu, w drzwiach spotkała męża zdziwionego do granic jej ubraniem. „Pozwól mi teraz wyjść” – odezwała się do niego – „wyjaśnię ci, jak wrócę”.

Żegnając się ze mną, Sara powiedziała, że po powrocie do Pakistanu, wraz mężem zaproszą swoje dzieci i rodzinę, aby spotkać się z nimi po raz ostatni. To będą ostatni ludzie, których spotka, bo po pożegnaniu z dziećmi zostaną już tylko sami z mężem, a ona nie wyjdzie z namiotu aż do śmierci. Wychodząc z rozmównicy powiedziała: „Szalom”. To było nasze ostatnie spotkanie i ostatnia rozmowa. Od tego czasu nie otrzymałem od niej żadnego listu, ani w ogóle jakiejkolwiek informacji od niej, czy o niej. Jeśli lekarze mieli rację, Sara odeszła z tego świata najpóźniej kilka miesięcy po wyjeździe z Niemiec.

Kiedy myślę o niej, przypomina mi się kazanie Ojca Świętego Jana Pawła II Wielkiego w czasie kanonizacji św. Kingi. Powiedział on m.in.: „Święci nie przemijają. Święci żyją świętymi i pragną świętości”. Tak jak św. Teresa od Jezusa przez swoje pisma pomogła Edycie Stein odnaleźć Prawdę, tak z kolei Edyta Stein pomogła Sarze Ashran w jednym momencie znaleźć odpowiedzi na pytania dręczące ją przez długie lata życia na pustyni. Bóg jest przedziwny w swoich Świętych! Ostatecznie to On jest Prawdą, której szukała i znalazła Edyta Stein; to On jest Miłością, której szukała i znalazła Sara Ashran. Święci nie przemijają, bo Bóg, który jest życiem Świętych, nie przemija.

o. Placyd Koń OFM

 

« 1 2 »