Dlaczego o nienarodzonym dziecku księcia Williama i księżnej Kate, w odróżnieniu od innych dzieci czekających na urodzenie, nie mówi się „płód” a określa się go „królewskim dzieckiem”? – zastanawia się na swoim blogu internetowym, Denny Burke, biblista z Boyce College, w Louisville w stanie Kentucky w USA.
Zastanawia się na swoim blogu internetowym, Denny Burke, biblista z Boyce College, w Louisville w stanie Kentucky w USA. Prof. Burke zwraca uwagę, że nawet takie tytuły medialne jak "NY Times", "Washington Post", "ABC News", "CNN", które na co dzień pilnują, by o dziecku nienarodzonym mówić "płód", w przypadku książęcej pary odchodzą od tej reguły, mimo że dziecko Kate jest dopiero w 12. tygodniu życia. Według naukowca, jedyną różnicą między dzieckiem, o którym obecnie mówią media na całej planecie, a dzieckiem nienarodzonym z poczekalni kliniki aborcyjnej jest to, że to pierwsze jest chciane, a to drugie nie. Dlatego to pierwsze otrzymuje status dziecka drugie zaś jest zaledwie płodem, blastocystą czy zlepkiem komórek.
„Większość ludzi nie zastanawia się nad faktem, że na język, jakiego używają wobec nienarodzonych wpływa nie tyle człowieczeństwo tych dzieci, lecz to, czy są one chciane czy też nie. Czy jest jeszcze jakaś inna klasa ludzi, których człowieczeństwo zależy wyłącznie od tego, czy są chciani?” – pisze biblista. Podkreśla przy tym, że język często odsłania podstawowe prawdy o sposobie, w jaki postrzegamy świat. W tym przypadku to jak mówimy o nienarodzonych ujawnia, czy widzimy ich czy też nie jako część ludzkiej społeczności z niezbywalnym prawem do życia.
„Widać jasno, że świat zgodził się nazywać nienarodzone dziecko Kate Middleton ‘dzieckiem’. Dlaczego mielibyśmy tego samego nie zrobić w stosunku do innych nienarodzonych dzieci? Czy to możliwe, że taki termin sugerowałby moralną potworność, której nie mamy ochoty stawiać czoła?” – pyta retorycznie publicysta.