Ponowna próba delegalizacji Narodowodemokratycznej Partii Niemiec jest bardzo ryzykowna.
06.12.2012 12:51 GOSC.PL
Niemal pewne jest, że ponownie ruszy proces delegalizacyjny neonazistowskiej NPD. Chcą tego ministrowie spraw wewnętrznych niemieckich państw związkowych, a za nimi zapewne pójdą też premierzy landów. Uznają oni, że działalność organizacji zagraża „wolnościowo-demokratycznemu” porządkowi konstytucyjnemu państwa.
Nie da się bronić programu czy funkcjonowania NPD. To partia polityczna grupująca ludzi wyrażających przynajmniej częściową tęsknotę za wielkością III Rzeszy: choć oficjalnie potępiająca zbrodnie hitlerowskie, jednak uważająca, że po 1945 roku Niemcy zostały niesłusznie okrojone i upodlone. W jej szeregach jest wielu skinheadów, osób zaprzeczających Holocaustowi, powiązanych z bojówkami, które we wschodnich Niemczech zaprowadzają pięścią i baseballem „strefy narodowo-wyzwolone”. Reprezentacja NPD zasiada w Landtagu Meklemburgii-Pomorza Przedniego, cieszy się sporym poparciem na terenach byłej NRD.
Dyskusję nt. delegalizacji wywołało rozbicie grupy terrorystycznej zwącej siebie „Narodowosocjalistycznym Podziemiem”, mającej na sumieniu życie tureckich imigrantów – pomagać w ukrywaniu się i ułatwiać dostęp do broni mieli im wysoko postawieni funkcjonariusze partyjni.
Jeśli pomysł dojdzie do skutku, nie będzie to pierwsza próba delegalizacji NPD. Poprzednia poniosła porażkę w 2003 roku – wówczas Federalny Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że w strukturach neonazistów było zbyt wielu wysoko postawionych agentów Urzędu Ochrony Konstytucji, by można było powiedzieć o uczciwym procesie. I choć nie jest prawdą, że to agenci nadawali ton najbardziej skrajnym akcjom NPD, to jednocześnie mieli na jej działalność spory wpływ.
Dlatego też kanclerz Angela Merkel, ale i liberałowie, a nawet Partia Zielonych podchodzą do pomysłu z dystansem. Nic dziwnego – ponowna porażka przed FTK oznaczałaby kompromitację i stanowiłaby dla propagandy NPD dowód na to, że jest to partia jak najbardziej odnajdująca się w świecie niemieckiej polityki. Co więcej – działacze mogliby powiedzieć, że tym bardziej warto na nich głosować, gdyż establishment wszelkimi siłami stara się ich wyeliminować z polityki. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by te same osoby kontynuowały działalność w innej formule organizacyjnej, w dodatku ciesząc się w swoim środowisku opinią męczenników. Wyborczy sukces na poziomie federalnym, choćby w postaci wprowadzenia kilkudziesięcoosobowej reprezentacji do liczącego ponad 600 posłów Bundestagu, byłby prawdziwą tragedią. Czy zatem warto w ten sposób zwalczać neonazistów, skoro ostatnie wybory do landtagów wskazują na to, że zainteresowanie NPD ze strony wyborców zaczyna maleć?
Stefan Sękowski