"Sobór nie zniósł łaciny, która nadal pozostaje językiem liturgicznym Kościoła rzymskiego, ale jedynie dopuścił języki narodowe ze względu na duchowy pożytek wiernych" – zaznacza w wywiadzie dla KAI ks. prał. dr Mateusz Matuszewski.
Otwarcie mówi też o wypaczeniach w sprawowaniu liturgii, wynikających przede wszystkim z samowoli księży, oraz ostrzega przed niebezpieczeństwami wynikającymi z takich postaw.
KAI: Chyba najbardziej spektakularną zmianą w liturgii posoborowej był język. Pamiętam, że jako ministrant przeżyłem szok. A pierwszy dokument soboru poświęcony był właśnie liturgii...
Ks. prał. dr Mateusz Matuszewski: Bardzo cenne spostrzeżenie! Rzeczywiście „Konstytucja o świętej liturgii” była pierwszym dokumentem soboru. Ojcowie soborowi uważali, że na początku należy się zająć tym, co najważniejsze. Właśnie w pierwszych tygodniach trwania soboru w prasie zachodniej, szczególnie francuskiej, ukazywały się uszczypliwe komentarze, że kiedy gmach Kościoła płonie, biskupi obradują nad tym, jakie położyć w nim tapety. Podczas jednej z ostatnich audiencji papież Benedykt XVI zwrócił uwagę na ten fakt, podkreślając, że nie stało się tak przypadkowo; w życiu Kościoła liturgia należy do spraw najważniejszych. Kiedy sobór podjął próbę opisania na nowo, czym jest Kościół, użył również i takiego określenia: Kościół jest sakramentem Boga w świecie. Sakrament to znak, coś widzialnego, co wskazuje na rzeczywistość niewidzialną. Myślę, że wiele nieporozumień i wypaczeń w opisywaniu Kościoła przez ludzi nienależących do niego polega na tym, że ludzie ci nie widzą i nie odczuwają tego duchowego wymiaru, a przecież on jest najważniejszy.
Niebawem ukaże się długo oczekiwane tłumaczenie księgi liturgicznej, która w polskiej edycji będzie nosiła tytuł: „Ceremoniał liturgicznej posługi biskupów”. Szczegółowy opis kolejnych celebracji liturgicznych otwiera w niej stwierdzenie, że natura Kościoła ukazuje się najpełniej w liturgii, zwłaszcza sprawowanej pod przewodnictwem biskupa, otoczonego prezbiterami i diakonami oraz wiernymi. Jeżeli w religii chodzi o to, aby przy pomocy widzialnych znaków sakralnych zbliżyć się do tego, co nadprzyrodzone i wejść w kontakt z Niewidzialnym, to bardzo ważne, jakie będą owe zewnętrzne znaki. Czy rzeczywiście pomogą przeniknąć poprzez zasłonę i wejść w świat Boga?
Co ojcowie soborowi uznali za te znaki, które mają nam bardziej pomóc wejść w niewidzialny świat?
– Aby osiągnąć to, co przed chwilą powiedzieliśmy, znak musi być czytelny, zrozumiały. Najpierw trzeba go widzieć. Jak może zastanawiać się nad symboliką połączenia kawałka konsekrowanej hostii z winem ktoś, kto zamiast tego gestu widzi tylko plecy kapłana? O tym, co oznacza gest, informują towarzyszące czynności słowa. Ale co one dają, kiedy słów tych ani nie rozumiemy, ani nie słyszymy? Stąd takie kwestie, jak celebrowanie twarzą do wiernych i dopuszczenie do liturgii języków nowożytnych stały się na soborze priorytetem.
Czy tylko widoczność znaków czynionych przez celebransa stała u podstaw zmiany polegającej na tym, że po soborze księża odprawiają twarzą do wiernych?
– Kluczowym terminem soborowej odnowy liturgii rzymskiej jest słowo „uczestnictwo”. W liturgii bowiem nie ma miejsca dla widzów; w niej nie ma nic do oglądania czy do posłuchania, wszystko jest do przeżycia. Ilekroć stajemy przy ołtarzu, aby sprawować Eucharystię, słyszymy zaproszenie: „Módlcie się, aby moją i waszą Ofiarę przyjął Bóg, Ojciec wszechmogący”. Jesteśmy wezwani, aby przystąpić do czynności. Przez ręce kapłana wszyscy będą składali Ofiarę. Cała reforma – w tym wypadku „Ordo Missae”, została przeprowadzona w taki sposób, aby każdy uczestnik liturgii brał w niej udział czynny, świadomy, pełny, pobożny, owocny, łatwy, doskonały, wewnętrzny i zewnętrzny, pełen zaangażowania. To takimi określeniami opisano w soborowej konstytucji o liturgii, na czym polega owo uczestnictwo.
A czy przez to ksiądz nie staje się jak gdyby aktorem liturgii?
– Mamy teraz modę na liturgiczne retro. Jest wiele niszowych środowisk, które domagają się szerszego powrotu do dawnej liturgii, czyli do formy nazwanej przez Ojca Świętego nadzwyczajną. Łatwo zauważyć, że liturgią z okresu potrydenckiego fascynują się głównie ludzie młodzi, wychowani już w rycie posoborowym. W naszej diecezji warszawsko-praskiej zabiegają o zdobycie uprawnień do takiej celebracji tylko księża młodzi, którzy przyjęli święcenia nie tak dawno. Kapłanów starszych, mających za sobą wieloletnie doświadczenie celebrowania według dawnych ksiąg, taki powrót nie interesuje. Najprawdopodobniej posoborową młodzież pociąga dawne, bo nigdy tamtego nie doświadczyli, więc zaciekawia, jest czymś nowym. Natomiast to, w czym się wychowali i co praktykują, z wielu powodów przestaje wystarczać. Dlaczego? Myślę, że często z powodu kiepskiej jakości naszych posoborowych celebracji. Kiepskiej nie z powodu nowego „Ordo”, ale z powodu trywializacji, banalizacji, odarcia z sakralności i misteryjności, czy jeszcze innych grzechów popełnianych przez księży.
A jeśli chodzi o pytanie, czy celebrans nie staje się w posoborowej liturgii aktorem, odpowiedź jest prosta: w obu formach rytu rzymskiego, zwyczajnej, czyli posoborowej, i nadzwyczajnej, czyli tej z okresu trydenckiego, zagrożenia są podobne. Zawsze można się zacząć zachowywać jak showman i zawsze można być liturgicznym flejtuchem. Ten pierwszy, zamiast się modlić, może deklamować; ten drugi może niedbale i bez zrozumienia mamrotać pod nosem, zapominając, że jednak Ktoś go obserwuje i słucha. Ile razy ksiądz przystępuje do sprawowania świętych czynności, musi pamiętać, że działa in persona Christi, czyli na miejscu Chrystusa, jako Jego reprezentant.
Oczywiście łatwiej o liturgiczne popisy w obecnej formie rytu. Nie ma bariery językowej i jest przed kim. Na dodatek grzeszymy brakiem dyscypliny. Księża zapominają, że tekstu liturgicznego nie wolno zmieniać, uzupełniać, opuszczać, a celebrowanie nie jest czynnością autorską, lecz jest posługą z mandatu i w imieniu Kościoła.
Każda zmiana powoduje jakieś straty. Przez rezygnację z łaciny zerwaliśmy nić uniwersalizmu. Katolik, który pojechał ze swojego kraju gdzieś daleko i uczestniczył w liturgii sprawowanej po łacinie, miał większe poczucie przynależności do jednego Kościoła.
– Zawracanie głowy! Ilu moich parafian z Kamionka uczestniczyło chociaż raz we Mszy św. w Buenos Aires?
Ale do Rzymu jeżdżą, i to zapewne dość często.
– Już nie tak często. A poza tym, kto panu powiedział, że w posoborowej liturgii nie ma miejsca na łacinę? Sobór nie zniósł łaciny, która nadal pozostaje językiem liturgicznym Kościoła rzymskiego, ale jedynie dopuścił języki narodowe ze względu na duchowy pożytek wiernych. Owszem, to bardzo źle, jeśli nawet w polskich katedrach nie ma w niedzielę ani jednej Mszy w języku łacińskim. Sobór powiedział jasno, że w liturgii Kościoła łacina i śpiew gregoriański pozostają jako uprzywilejowane.