Nie tylko Romney i Obama

Od kandydatów mniejszych partii może zależeć, kto zostanie prezydentem USA. Podczas debaty "partii trzecich" zaprezentowali swoje poglądy.

W wyborach prezydenckich w USA kandydują Barack Obama i Mitt Romney. To prawda, ale nie pełna, bowiem oprócz nich w wyborach startuje jeszcze co najmniej kilkunastu innych polityków, z których czwórka ma formalne szanse na zwycięstwo w elekcji (w meandry amerykańskiej ordynacji wyborczej nie będę się zagłębiał). Właśnie oni spotkali się dziś w nocy w Chicago, by wspólnie z dziennikarzem Larrym Kingiem dyskutować o swoich poglądach – bowiem do debaty z kandydatami Republikanów i Demokratów nie zostali dopuszczeni.

Co ciekawe, wydarzenie to transmitowała nie tylko „rdzenna” amerykańska stacja C-SPAN ale także Russia Today America oraz Al-Jazeera English. Dwie ostatnie chytrze wykorzystały sytuację do pokazania Stanów Zjednoczonych jako kraju, w którym demokracja jest zagrożona, gdyż kandydaci nie zgadzający się z establishmentem są ignorowani w mediach głównego nurtu. Jak wiadomo zarówno Rosja jak i Katar słyną w świecie jako państwa o wzorcowej demokracji, toteż z chwaleniem ich za ten krok należy się raczej powstrzymać. Nie zmienia to jednak faktu, iż dzięki fundacji Free and Equal Elections, która zorganizowała dyskusji, zarówno Amerykanie, jak i ludzie nie mieszkający na Nowym Kontynencie, a zainteresowani polityką Stanów Zjednoczonych, mogli się zapoznać ze stanowiskami polityków będących na uboczu amerykańskiego głównego nurtu, a jednocześnie wskazującymi na problemy nie zawsze obecne w głównym nurcie debaty.

Z traktowaniem tych kandydatów jako ludzi z marginesu życia publicznego też trzeba uważać. Najmniej politycznego doświadczenia z rzeczonej czwórki ma przedstawicielka Partii Zielonych, Jill Stein. Jest lekarką i aktywistką ruchów ekologicznych, wspieraną przez lingwistę i politycznego filozofa, Noama Chomsky’ego. Inny kandydat to urodzony w mormońskiej rodzinie Rocky Anderson, który przez 8 lat pełnił funkcję burmistrza Salt Lake City, stolicy stanu Utah. Wówczas popierany przez Partię Demokratyczną, dziś reprezentuje barwy socjalemokratycznej Partii Sprawiedliwości. Z kolei Virgil Goode to prawdziwy polityczny „Jaś Wędrowniczek”. Przez 12 lat był posłem do Izby Reprezentantów USA – najpierw reprezentując Demokratów, później Republikanów, by po wyborczej porażce przyłączyć się do Partii Konstytucji (jak sam twierdzi, zawsze pozostawał konserwatystą). Ostatni kandydat, Gary Johnson, jako Republikanin przez 8 lat pełnił funkcję gubernatora stanu Nowy Meksyk – dziś reprezentuje Partię Libertariańską.

Mimo świadomości, że i tak żaden z powyższych kandydatów nie zamieszka (prawdopodobnie) w Białym Domu, ich dyskusja była znacznie ciekawsza, niż debaty Romney-Obama. Być może z powodu pewnej egzotyki, jaką ci politycy reprezentują, a być może dlatego, że po prostu znacznie się między sobą różnili (przynajmniej w pewnych kwestiach). Zgodni byli co do jednego – i to akurat dla osób nie mieszkających w USA najważniejsze – Stany powinny przestać grać rolę „żandarma świata”. Większość z nich uważała, że amerykańskie wojska należy natychmiast wycofać z Afganistanu i ograniczyć wydatki na wojsko. Jill Stein zaproponowała zakaz używania samolotów bezzałogowych, które sieją zniszczenie wśród cywili. Najbardziej zachowawczy okazał się Virgil Goode, który podkreślał, iż najważniejsza jest zgodność akcji militarnych z konstytucją – o zgodę na ich przeprowadzenie trzeba pytać Kongres.

Goode był także „rodzynkiem”, jeśli chodzi o „wojnę z narkotykami”. Jako konserwatysta sprzeciwia się legalizacji narkotyków, choć uważa, że ich zwalczaniem powinny zajmować się poszczególne stany, a nie rząd federalny. Jednocześnie chce zmniejszyć wydatki na zwalczanie handlu narkotykami, ale tylko w ramach dyscyplinowania budżetu. Dodał też, że należy ograniczyć wydatki na aborcjonistyczną organizację Planned Parenthood „do zera”. Odmiennego zdania (co do narkotyków) byli Anderson, Johnson i Stein.

Tematem, który również wywołał spore kontrowersje, było finansowanie szkolnictwa wyższego. – Zamiast wspomagać banki, wspomagajmy studentów! – krzyczała Stein, podkreślając, że jest zwolenniczką bezpłatnej wyższej edukacji. Wtórował jej Anderson – inaczej, niż Johnson który wskazywał, że wysokie czesne na studiach wynika z państwowych gwarancji dla kredytów studenckich. – Nie stać nas na kredyty i dodatkowe wydatki – twierdził Goode. - Nie stać nas na nie wspieranie studentów. Każda epoka potrzebuje odświeżenia przez młode pokolenie, które wnosi nowe idee. Tego dzisiaj nie ma – ripostowała Stein, której odpowiedział Johnson, stwierdzając, iż „jeśli coś jest bezpłatne, to za to trzeba dodatkowo zapłacić. Słowo >bezpłatny< powinno zniknąć z języka debaty publicznej”.

Każdy z kandydatów miał swojego konika, którego okazywał podczas rundy wprowadzającej i kończącej debatę. Stein proponuje „Zielony Nowy Ład”, nawiązując do „Nowego Ładu” Roosevelta sprzed 80 lat, choć prawdę mówiąc trudno powiedzieć, co za tym postulatem się kryje, oprócz dodatkowego wydawania pieniędzy i enigmatycznego wspierania „zielonej gospodarki”. Anderson chce skończyć ze „sprzedawaniem Amerykanów Wall Street”, chciałby wprowadzić poprawkę do Konstytucji zapewniającą równość płaci i orientacji seksualnych. Podobnie jak między Andersonem i Stein, tak i między Goodem i Johnsonem różnic wielkich nie było: przedstawiciele konserwatystów i libertarian zgodnie podkreślani potrzebę zbalansowania budżetu oraz chęć wprowadzenia ograniczeń co do ilości kadencji spędzanych przez polityków na wybieralnych stanowiskach. Goode jako jedyny odniósł się do kwestii imigracji, proponując moratorium na wydawanie zezwoleń na pracę w USA, dopóki bezrobocie w kraju nie spadnie poniżej 5% (obecnie wynosi ok. 8%). Z kolei Johnson proponuje likwidację podatków dochodowych i zastąpienie ich jednolitym podatkiem konsumpcyjnym.

Wbrew pozorom to, ilu Amerykanów ci kandydaci przekonają do głosowania na siebie, ma spore znaczenie. Reprezentują bowiem grupy pozostające na obrzeżach, a jednak często wewnątrz elektoratów głównych partii: Stein i Anderson mogą uszczknąć głosy głównie Obamie, Goode i Johnson – Romneyowi. Politolodzy są raczej zgodni, że „wysoki” wynik osiągnięty w 2000 roku przez kandydata Partii Zielonych Ralpha Nadera (zdobył 2,7% głosów) kosztował prezydenturę Demokratę Ala Gore’a. Czterej przedstawiciele „partii trzecich” mogą okazać się 6 listopada prawdziwymi „kingmakerami”.

Cała debata (zaczyna się po ok. 1 godzinie filmu) dostępna jest tu:

US Third Party Presidential Debate (Moderated by Larry King)
RussiaToday

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Stefan Sękowski