Niedawno wróciłam z rekolekcji krajowych Wspólnoty Ogniska Wiernej Miłości Sychar. Wspólnota pomaga małżeństwom w kryzysie oraz osobom opuszczonym przez współmałżonka, które chcą wytrwać w wierności przysiędze małżeńskiej. Jako że czytam przeróżne portale katolickie, zauważyłam, że często miesza się „słownictwo cywilne” z kościelnym.
Jeśli piszemy o małżeństwie katolików, to myślimy o przymierzu kobiety i mężczyzny – sakramentalnym! Osoby w takim związku to mąż i żona. Często jednak w publikowanych tam artykułach pojawiają się informacje, np. o polityku, z użyciem formuły: „jego druga żona” (kiedy pierwsza jeszcze żyje).
Rozumiem, że według prawa państwowego osoba ta zawarła związek małżeński i nazywa się ich mężem i żoną. Jak w takim razie według prawa kościelnego nazywać partnerkę, z którą katolik zawarł związek tylko cywilny? Czy można mówić, że ma dwie żony? Przecież według Boga jedyna prawowita jest ta pierwsza. Jak my, katolicy, mamy nazywać „drugą żonę”, bo chyba nie konkubiną? Konkubina to osoba, z którą żyje się na kocią łapę. A może właśnie tak? Dziwi mnie także samo określenie „małżeństwo niesakramentalne”, używane przez niektórych księży. Pod takim hasłem organizowane są np. niektóre rekolekcje, istnieją strony internetowe pod takim hasłem: Duszpasterstwo MAŁŻEŃSTW niesakramentalnych.
Zastanawiam się, czy używanie na portalach katolickich słowa „małżeństwo” na związek cywilny nie powoduje obniżenia wartości tego pierwszego, z automatycznym podwyższeniem drugiego. A to już krok do zaakceptowania ich równości w ogólnym społecznym odczuciu.
Aleksandra (nazwisko znane redakcji)