Polska w przededniu potężnego kryzysu. Co robić? - debatowali eksperci zaproszeni przez PiS
Debata ekonomiczna zorganizowana przez Prawo i Sprawiedliwość trwała kilka godzin. Kilkudziesięciu ekonomistów dyskutowało o takich kwestiach, jak podatki, polityka prorodzinna, czy rynek pracy. Dyskusja w dużej mierze toczyła się wokół propozycji programowych PiS przedstawionych kilka dni temu.
Część naukowców bardzo negatywnie odniosła się do polskiej transformacji ustrojowej. Prof. Grażyna Ancyparowicz powiedziała, że polska gospodarka miała być społeczną gospodarką rynkową, ale - jej zdaniem - tak się nie stało. "Jest to gospodarka wyłącznie neoliberalna, gospodarka bardzo silnie poddana deregulacji, prywatyzacji, regułom wolnego rynku" - wskazywała ekonomistka. Jej zdaniem uznano, że należy eliminować państwo z gospodarki i to - jak zaznaczyła - skutecznie się udało. "Uznano również, że nie jest dobrze, jeżeli mamy przemysł, w związku z tym uczyniono wszystko, żeby przemysł zlikwidować. (...) Ja myślę, że po kilku latach w ogóle zlikwidujemy przemysł i nie będziemy zanieczyszczali środowiska, także to jest bardzo duże osiągnięcie" - ironizowała Ancyparowicz.
Jej zdaniem polska gospodarka rozwija się za wolno. "Ci, którzy lubią się zajmować trzecim światem wiedzą, że możemy budować gospodarkę nowoczesną przynajmniej wtedy, jeżeli mamy tempo wzrostu na poziomie wyższym niż 5 proc. średnio rocznie. W Polsce było to 4,3 proc. (...) Było to za mało, by zapewnić dostateczną liczbę miejsc pracy i stąd mamy kurczenie się rynku pracy i różne związane z tym patologie" - dodała. Z tą oceną nie zgodził się główny ekonomista BCC prof. Stanisław Gomułka. "Istotnie mamy problemy, w szczególności dosyć duży dług i publiczny, i prywatny. Istotnie, tempo wzrostu jest umiarkowane. Ale oczywiście zrobiliśmy bardzo duży postęp w zmniejszeniu dystansu cywilizacyjnego w stosunku do Europy Zachodniej" - ocenił ekonomista.
Gomułka nie zgodził się z oceną, że w Polsce nie ma społecznej gospodarki rynkowej. Wskazywał, że takiej tezie przeczą wysokie wydatki publiczne, które w Polsce sięgają 40-50 proc. PKB i bardzo duże transfery socjalne. "W Chinach wydatki publiczne w ciągu ostatnich 30 lat to między 20 a 30 proc. PKB. A u nas - między 40 a 50 proc. U nas te wydatki publiczne w tym czasie były sporo wyższe niż w Europie na podobnym poziomie rozwoju gospodarczego 30-40 lat temu, są porównywalne do wydatków Europy teraz, na innym zupełnie poziomie" - wyliczał Gomułka.
"Minione dwadzieścia kilka lat to był czas, w którym gospodarka w dość przyzwoitym tempie rosła. Był problem podziału - najbogatsi zyskiwali najwięcej, ci z dołu zyskiwali niewiele, ale prawie wszyscy zyskiwali. Dzisiaj stoimy przed innym problemem, mianowicie takim, że ktoś będzie musiał tracić. To jest wielkie wyzwanie dla klasy politycznej, jak dokonać tej redystrybucji" - ocenił prof. Ryszard Bugaj. Jego zdaniem minione dwadzieścia lat trzeba oceniać "w sposób centrowy", czyli dostrzegać nie tylko problemy, ale i sukcesy. Zgodził się natomiast, że średnioroczne tempo wzrostu PKB wynoszące ok. 4 proc. było za niskie.
Były wiceminister finansów Cezary Mech wskazywał, że wielkim problemem stojącym przed Polską jest demografia. "Jesteśmy krajem, który się zwija. (...) Jeśli chodzi o przyrost naturalny, to jesteśmy na pozycji 209., a więc 13. od tyłu na świecie" - powiedział Mech. Jego zdaniem nie można się łudzić, że starzejące się społeczeństwo będzie w stanie wypracować wzrost gospodarczy. Dodał, że trudno będzie też o innowacyjność. "Innowacyjność i wzrost gospodarczy generują dwudziesto, trzydziestolatkowie" - zaznaczył ekonomista.
Zdaniem wiceprezydenta Centrum im. Adama Smitha Andrzeja Sadowskiego, 20 lat temu mieliśmy do czynienia z cudem gospodarczym, którego źródłem była wolność gospodarcza i niskie podatki. Jak ocenił, najcenniejszym kapitałem Polski są zasoby pracy. "Albo będziemy je dyskryminować w sensie podatkowym, albo je uwolnimy, aby polski cud gospodarczy ponownie mógł się wydarzyć" - zaznaczył.
Członek Rady Polityki Pieniężnej prof. Adam Glapiński zwracał zaś uwagę na wsparcie finansowe z Unii Europejskiej, o którym nie można zapominać. "Gdyby nie uwzględnić tej pomocy, to sytuacja gospodarcza Polski wyglądałaby o wiele gorzej" - przekonywał. Nawiązując do wypowiedzi Sadowskiego o "cudzie gospodarczym", powiedział, że było to przywrócenie normalności. "To nie jest cud, tylko likwidacja jakiegoś wrzodu historycznego i przywrócenie normalności" - podkreślił Glapiński. Jego zdaniem polska gospodarka nie rozwija się "w tych sektorach, które mają przyszłość, tylko w tych, które nas na stałe umieszczają w przedziale peryferyjnym". Zwrócił także uwagę na rozbudowaną biurokrację, która jego zdanie krępuje "naturalną dynamikę społeczną związaną z istnieniem państw narodowych".
Prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego prof. Elżbieta Mączyńska oceniła, że w Polsce nie było równowagi między gospodarką realną a polityką monetarną. Jej zdaniem dzisiejsza sytuacja gospodarcza jest poniekąd wynikiem tego. "Mamy bezrobocie i ono nakręca złą sytuację demograficzną, a demografia nakręca fatalną sytuację w finansach publicznych" - powiedziała. Według głównego ekonomisty SKOK Janusza Szewczaka Polska jest "w przededniu potężnego kryzysu gospodarczego". Jego zdaniem "im dłużej będzie realizowana koncepcja gospodarcza polegająca na zadłużeniu kraju, płaceniu za to tyle ile wierzyciele sobie życzą, oraz na wyprzedaży majątku narodowego, kolejne programy gospodarcze będą musiały być radykalne, społecznie dolegliwe i niebezpieczne dla spokoju społecznego w Polsce".
Według Szewczaka Polacy nie posiadają "żadnego wartościowego majątku". "Nawet te 500 mld oszczędności, jakie mają w bankach, zanieśli do zagranicznych banków" - zaznaczył. "Uważam, że pierwszą sprawą jaką powinniśmy podjąć, jaki przyszły rząd powinien podjąć, to natychmiastowe zatkanie tych dziur, przez które wycieka setki miliardów złotych rocznie. Z moich szacunków wynika, że jest to ok. 200 mld zł rocznie i tracimy je na rzecz m.in. zagranicznych podmiotów" - powiedział. Do tej sumy doliczył także m.in. "sztuczne pompowanie przez ministra Rostowskiego kursu złotówki - to ok. 40 mld zł".
Debatę zakończył Jarosław Kaczyński, przekazując kilka własnych uwag. - "Koncepcja drugiej fali pierwszego kapitalizmu jest przez nas głoszona od wielu lat. Tamta fala była prowadzona przez ludzi o niskim wykształceniu, ta ma w założeniu zależeć od ludzi dobrze wykształconych" - powiedział. Prezes PiS stwierdził, że należy raczej iść drogą umiarkowaną, niż radykalną, gdyż odnosi się ona do pozytywnych efektów transformacji, które, jego zdaniem, bezsprzecznie były. Wyraził zadowolenie z tego, że w dyskusji wzięli udział ludzie o różnych poglądach, podkreślając unikatowość tej debaty.
Stefan Sękowski/PAP