Jestem absolutnie przekonany, że na obecnym etapie nie możemy tego kroku nie uczynić – mówi KAI abp Józef Michalik o polsko-rosyjskim przesłaniu Kościołów, które 17 sierpnia podpisze wraz z prawosławnym patriarchą Moskwy i całej Rusi Cyrylem I.
KAI: Kilka tygodni temu powiedział ksiądz Arcybiskup, że wspólne przesłanie to wyraz posłuszeństwa Kościoła prawosławnego w Rosji i katolickiego w Polsce wobec słów Jezusa o tym, iż jego uczniowie mają być braćmi. Ale czy uważa Ksiądz Arcybiskup, że Polacy są gotowi do takiego gestu?
– Mam żywą nadzieję, a nawet jestem przekonany, że tak. Naród polski, jego dotychczasowe pokolenia, były wychowywane na Ewangelii, ale też w kulturze chrześcijańskich wartości, których przykładem jest Sienkiewiczowska powieść "Krzyżacy". Pamiętamy tę słynną scenę: oślepiony Jurand otrzymuje skrępowanego Krzyżaka, swojego wroga, który ma na sumieniu przestępstwa wobec niego samego i jego dzieci. Jurand prosi o nóż i... przecina jego więzy. Na tym geście wychowywani byli Polacy. Ufam, że nasz naród nie chce pamiętać zła, lub raczej: pamięta zło, ale nie chce zamieniać pamięci w nienawiść. Mamy wkodowane przekonanie, że piękno jest w przebaczeniu. Tu ma też swe źródło hasło przywoływane przez ks. Popiełuszkę: „zło dobrem zwyciężaj”.
Spójrzmy na relacje z Niemcami. Przez całe lata powojenne byliśmy wychowywani przez propagandę na nienawiści do hitlerowców i Niemców. Nakazywano nam miłość do Rosjan i nienawiść do Niemców. Oczywiście, wiadomo, że i obiektywne motywy ku temu były. Mimo wszystko, po liście do biskupów niemieckich, naród stanął przy kardynale Wyszyńskim i biskupach. Pomimo ostrej propagandy w każdym miasteczku i wiosce, pomimo akcji plakatowej, nagonki w radiu i telewizji, ludzie potrafili odróżnić prawdę historyczną od wytycznych sumienia i umieli patrzeć na historię – sumieniem.
KAI: Jednak w ostatnich tygodniach pojawiły się głosy niezadowolenia wobec decyzji Episkopatu o zamiarze podpisania polsko-rosyjskiego dokumentu.
– Owszem, pojawiają się reakcje pewnych grup czy środowisk. To rzecz normalna i trzeba te opinie ze spokojem poznać, uszanować ich może umotywowaną indywidualnie wrażliwość czy motywację, ale patrząc dalej w przyszłość nie wolno się nimi kierować. Trzeba zastanowić się czy mają rację czy nie i ocenić w sumieniu.
KAI: Autorzy protestów wskazują, że wzajemne krzywdy są absolutnie nieporównywalne, a wyciąganie ręki do prominentnych przedstawicieli narodu, który sprawił Polakom tyle cierpienia, choćby w Katyniu jest nie do przyjęcia. Jak radzi sobie Ksiądz Arcybiskup z takimi głosami?
– Każdego człowieka należy oceniać ze spokojem i próbować go zrozumieć. Natomiast często słyszymy takie głosy, za którymi nie należy iść. Można je wysłuchać, ale pokazać, że wielki ból jest wielkim wołaniem o to, by podobne tragedie się nie powtórzyły. A one się nie powtórzą wówczas, gdy zamiast ostrzyć noże i działać wedle zasady "oko za oko i ząb za ząb", będziemy szukać otwartym sercem właściwego kontaktu. Już Pan Jezus wskazywał: jeśli cię kto bije w prawy policzek, nadstaw mu i lewy.
Nam chodzi o zupełnie inną strategię. Obawiam się, że ci ludzie są powodowani nie tylko autentycznym bólem, lecz jakimiś dodatkowymi racjami, bo znam wiele dzieci ojców zamordowanych w Katyniu i od żadnego z nich nie słyszałem nienawiści do Rosjan. Znamy też przesłanie pojednania, które głosił były współwięzień Ostaszkowa i Katynia śp. ks. Zdzisław Peszkowski.
KAI: Dodatkowy kontekst w relacjach polsko-rosyjskich stworzyła katastrofa smoleńska. Przeciwnicy przesłania wskazują, że przyczyny wypadku nie zostały do końca wyjaśnione, sugerują winę Rosjan. Ci, którzy głoszą tezę, że Putin ma na rękach polską krew nie będą zwolennikami dokumentu. Jak mógłby Ksiądz Arcybiskup odpowiedzieć tym wszystkim, którzy formułują takie wątpliwości?
– Dialog z naszymi Kościołami nie ma nic wspólnego z polityką przeciwników porozumienia i zaczął się znacznie wcześniej niż zaistniała katastrofa pod Smoleńskiem. „Smoleńsk” jest tragedią samą w sobie. Tragedią niezwykle bolesną w wielu wymiarach i dla licznych osób, środowisk i całego narodu. Wydarzenie takiej miary powinno się traktować w kategoriach symbolu a nie w kategoriach politycznego interesu.