Konserwatywny premier Węgier Viktor Orban zakwestionował w sobotę zdolność Unii Europejskiej do rozwiązania obecnego kryzysu gospodarczego i przypuścił zjadliwy atak na instytucje UE.
Dzień wcześniej szef rządu węgierskiego wywołał żywe reakcje polityczne, mówiąc o możliwym zastąpieniu demokracji nowym systemem z powodu kryzysu.
"Trzeba sobie powiedzieć: (obecny) kryzys jest faktycznie kryzysem Brukseli. Bruksela jest główną przeszkodą w poszukiwaniu dobrych rozwiązań dla uporania się z problemami gospodarczymi" - powiedział Orban w prawie godzinnym przemówieniu na dorocznym zgromadzeniu studentów w Baile Tusnad (węg. Tusnadfurdo - środkowa Rumunia), gdzie mieszka spora mniejszość węgierska.
"Bruksela traci cenne dni i tygodnie ustalając wymiary klatek dla kur, zalecając zabawki w chlewach, uznając za ważną kwestię dobrostan gęsi, podczas gdy setki tysięcy ludzi tracą pracę, nasza waluta się załamuje i każdego dnia coraz trudniej związać nam koniec z końcem" - powiedział Orban.
W piątek Orban zbulwersował opinię publiczną wypowiedzią, w której, zdaniem dpa, nie wykluczył zlikwidowania pod pewnymi warunkami ustroju demokratycznego.
"Mamy nadzieję, że, z Bożą pomocą, nie będziemy musieli w miejsce demokracji wymyślać innych politycznych systemów, które należy wprowadzić, aby nasza gospodarka przeżyła" - powiedział Orban na konferencji Stowarzyszenia Pracodawców i Pracowników.
"Zgromadzenie narodowe to nie jest kwestia woli, tylko siły. (...) To, co być może funkcjonuje w państwach skandynawskich, jednomyślność, u nas, w narodzie na pół azjatyckim, dokonuje się siłą. To nie wyklucza konsultacji, debaty czy demokracji, ale centralna siła jest konieczna" - cytuje słowa Orbana agencja AFP.
Deklaracja ta wywołała poruszenie, zwłaszcza że Orban od chwili objęcia władzy w 2010 r. jest krytykowany przez lewicową opozycję o "odchylenia autorytarne" i "koncentrację władzy" - pisze francuska agencja. Przypomina, że przeciwnicy nazywają Orbana "Viktator", a kraj - "Orbanistanem".