Myśl wyrachowana: Sami zdecydujemy, czy na Dzień Dziecka będziemy mieli tylko cień dziecka.
Pół roku temu zaproszono mnie, na wniosek młodzieży, do jednego z chorzowskich liceów, jako obserwatora debaty oksfordzkiej.
Uczniowie zorganizowali tam dyskusję o aborcji. Było czego posłuchać, nie tylko dlatego, że uczestnicy byli znakomicie przygotowani, ale także dlatego, że podział na zwolenników i przeciwników aborcji był prawdziwy – odzwierciedlał poglądy uczestników. Dzięki temu w ciągu godziny wysłuchałem skondensowanej dawki argumentów za lub przeciw zabijaniu dzieci (dla zwolenników, oczywiście, nie były to dzieci). Wśród tych „za” był i taki zarzut, że nie ma w Polsce odpowiedniej edukacji seksualnej, i w efekcie nieletnie dziewczyny zachodzą w niechciane ciąże.
W tym momencie dziewczyna z grupy „prolajferskiej” zwróciła się do sali: „Czy ktoś z was nie wie, skąd się biorą dzieci? Nie widzę, dziękuję”. Nie było już na ten temat polemiki.
Nie byłoby jej też w obiegu społecznym, gdyby rzecznicy demoralizacji ludzi od becika, zwanej edukacją seksualną, stawili czoła rzeczywistości. Oni jednak tego nie robią. Oni stawiają czoła wrogom, których sami skonstruowali. Ci zmajstrowani wrogowie to zaściankowi, prymitywni rodzice, trzęsący się na myśl o rozmowie z dzieckiem, to religijni fanatycy ze składanymi stosami w kieszeniach, to obskuranccy doktrynerzy, wykrzykujący, że seks jest z natury zły i wszyscy pójdziecie do piekła. Są tam niewykształcone, niekompetentne katechetki, są księża, a zatem pedofile, co nam chcą dzieci watykanić. No i są wreszcie dzieci, które trzeba wyrwać spod wpływu tych strasznych ludzi, bo do starości będą wierzyły w bociany i kapustę.
Przeciwnikiem sztucznego wroga jest jeszcze bardziej sztuczny przyjaciel. Oto do walki z ciemnotą stają eleganckie panie, młode, wykształcone, uśmiechnięte i zawsze gotowe wysłać tonącym jakiś Ponton z podręcznym zestawem prezerwatyw i pigułek wraz z instrukcją. One zawsze wysłuchają dziecko, nadające na swoich starych przez telefon, pochylą się z troską nad jego niewiedzą seksualną, pocieszą, wyjaśnią i zalecą masturbację.
W rzeczywistości jednak rodzice radzą sobie wystarczająco dobrze, katecheci są wykształceni i przygotowani, a poza domem nie ma bezpieczniejszego środowiska dla dzieci niż Kościół. Z kolei „edukatorzy” to nie żadne oświecone środowiska. To samozwańcze komanda zakręconych wrogów moralności chrześcijańskiej, a ich jedyną rekomendacją jest aroganckie przekonanie, że lepiej od rodziców wiedzą, co jest dobre dla dzieci.
W poprzednim numerze „Gościa” ukazał się szokujący wywiad „Dyktatura seksu”, w którym niemiecka socjolog Gabriele Kuby pokazuje stan obowiązkowej edukacji seksualnej i jej skutki u naszych sąsiadów z Zachodu. Kto nie czytał, niech to koniecznie zrobi, jest TUTAJ. Widać tam jasno, do czego doprowadziło to, o co u nas na razie trwa jeszcze walka.
Jeśli damy się nastraszyć sztucznymi wrogami i dusze naszych najmniejszych oddamy w ręce sztucznych przyjaciół, katastrofa będzie prawdziwa.
Franciszek Kucharczak