Prezydent wzruszył się opowiadaniem nastolatek i wywraca świat do góry nogami. Mamy w to uwierzyć?
10.05.2012 14:45 GOSC.PL
Prezydent USA oświadczył, że pary tej samej płci powinny mieć możliwość zawierania „małżeństw” i stwierdził, że dojrzał do takiego przekonania wskutek rozmów ze swoimi dorastającymi córkami Sashą i Malią. Dziewczyny mają bowiem homoseksualnych przyjaciół, a tym przyjaciołom jest przykro, że nie mogą się pobrać jak tam któremu wypadnie. Dla efektu dorzucił jeszcze coś o bohaterskich „żołnierzach-gejach”, służących na frontach wojen toczonych przez USA (przeczytaj tekst Obama za "homomałżeństwami" - Romney nie).
Obama kłamie. Żaden polityk, zwłaszcza takiego kalibru, nie oznajmia światu swoich „poglądów”, dlatego, że rozczulił się nad losem kolegów swoich córek. A tym bardziej nie dlatego, że wpadł w podziw nad bohaterstwem „żołnierzy-gejów”, o których zresztą nikt nie słyszał.
Te łzawe gadki o córkach i frontowych bohaterach są dla naiwnego ludu, wrażliwego na puste emocje. Prawdziwą przyczyną „ewolucji poglądów” prezydenta USA jest ewolucja sondaży. O ile jeszcze parę lat temu dwie trzecie Amerykanów sprzeciwiało się „małżeństwom” ludzi z homoseksualnymi zaburzeniami, o tyle dziś już znacznie więcej obywateli USA je popiera. Obama jest przecież „pragmatykiem” i ogłasza tylko takie „prywatne poglądy”, jakie mu się opłacą w sensie wyborczym.
Nie jest jednak tak, że taki polityk jak Obama tylko reaguje na „trendy”. On je także (a nawet zwłaszcza) tworzy. Zapowiadał zmiany obyczajowe, gdy go wybierano, ale wielu z jego wyborców to zlekceważyło, bo od tego kim jest, ważniejsze było to, że nie jest Bushem. Bardziej się ludzie zachwycili tym, że jest dobrym mówcą, niż zaniepokoili tym, co mówi. A ponieważ jako prezydent (wspierany przez lobby aborcyjno-homoseksualne) mówi jeszcze więcej, proces moralnej degradacji mocno przyśpieszył. Bo to, co wchodzi przez uszy, zawsze jakoś, choć niedostrzegalnie, oddziałuje na to, co między nimi.
Na razie słyszymy, że Obama „uważa”. Istnieje poważna obawa, że wkrótce uważać tak samo zacznie większość społeczeństwa i wówczas Obama już nie będzie uważał. Uważać za to będą musieli ci, którzy sprzeciwią się szopce, którą robi się z małżeństwa i rodziny. Prawo będzie coraz bardziej znieprawione, a społeczeństwo coraz bardziej rozlazłe i zajęte poszukiwaniem nowych doznań.
Jeśli odrzuci się kryterium celowości, nie będzie już nic pewnego. Gdy straci znaczenie społeczna funkcja rodziny, nie da się obronić prawa naturalnego i faktycznie każdy będzie mógł „poślubić” każdego. Za tym jednak pójdzie pytanie: skoro mogą się pobrać dwaj mężczyźni i dwie kobiety, dlaczego tylko dwaj i dwie? No bo skoro wolno tak, to dlaczego nie siak? Dlaczego zabronić „małżeństw” złożonych z pięciu albo więcej ludzi? Kochają się przecież, a co! A co będzie, jeśli przyjaciele prezydenckich dzieci o „orientacji zoofilskiej” zechcą poślubić swoje pieski? Dlaczego im zabronić? Innym wolno, a im nie?
I tak dalej. W tej dziedzinie nie ma dna, bo diabeł zawsze coś wymyśli, żeby wykopać dla człowieka jeszcze większą dziurę.
USA robią wrażenie schyłkowego imperium rzymskiego. Jeszcze imponuje infrastruktura, ale społeczeństwo już nie to. Czy zawali się pod swoim ciężarem? Może nie, ale tak to wygląda. Nie będzie to jednak katastrofa czegoś wspaniałego, lecz tego, co się swej dawnej wspaniałości wyparło.
Franciszek Kucharczak