Po raz pierwszy w historii Francji w I turze wyborów na prowadzenie wybił się nowy kandydat. Dotąd prowadzenie zawsze obejmował dotychczas piastujący funkcję prezydent.
22.04.2012 22:40 GOSC.PL
Pierwsza tura wyborów prezydenckich we Francji zakończona. 28,80 proc dla Françoisa Hollanda ( PS – Partia Socjalistyczna) i 26,10 proc dla Nicolasa Sarkozy'ego (UMP - prawica). To wynik sondaży francuskiego Ifop na zlecenie telewizji France 2 z niedzieli 22 kwietnia z godziny 22. Na trzeciej pozycji ponad 18 proc głosów uzyskała Marie Le Pen, córka Jean Marie Le Pena, założyciela skrajnie prawicowego Frontu Narodowego. Po raz pierwszy w historii skrajnie prawicowa, narodowościowa partia zyskała tak duże poparcie. Największym zaskoczeniem jest bardzo wysoka, ponad 80 proc. frekwencja. Fenomen społeczeństwa obywatelskiego.
Na wielu płaszczyznach więc doszło do rodzaju rewolucji, przełomu w historii prezydentury w kraju Napoleona. Dotąd bowiem zawsze w pierwszej turze wyborów prowadził kandydat, który kończył pierwszą kadencję. Tak było w przypadku Françoisa Mitteranda czy Jacque'a Chiraca. Co się stało?
Niektórzy ironizują, komentując „Sarko sam sobie winny”. Nie do końca. Po pierwsze na czas jego prezydentury przypadł najtrudniejszy w ciągu ostatnich dekad okres ekonomiczny dla Francji – wpisał się zresztą w kryzys ogólnoeuropejski. Po wtóre, to Sarkozy jako pierwszy prezydent zmierzył się odważnie z problemem imigrantów we Francji. Prawdą jest, że to jego tzw. konik od dawien dawna. Jeszcze jako minister spraw wewnętrznych w poprzednich rządach niemało w kwestii imigrantów działał. Jego metody na pierwszy rzut oka wydają się brutalne: tych którzy nie chcą się asymilować z Francją, wyrzuca. Prawicowa UMP, z której się wywodzi (tzw. gaulliści) chcą, by przykładowo pozbawić imigrantów prawa do głosu w wyborach, by każdego wjeżdżającego do ich kraju przepytywać ze znajomości języka francuskiego, historii cywilizacji Francji. Ale czy to nie słuszne postulaty? Sarkozy jest sam najlepszym przykładem dobrej asymilacji – jako syn i potomek imigrantów z Węgier znakomicie sobie poradził z tym problemem. Niekoniecznie jest lubiany – złośliwie nazywa się go Napoleonem bis. Marzy o potędze Francji. A czy to grzech? „To moment historyczny – mówił Sarkozy w czasie wieczoru wyborczego, dwie godziny po ogłoszeniu wyników – To co się stało jest odbiciem cierpienia i niepokoju Francuzów. Rozumiem je, cierpię z Wami. Ale to dopiero początek batalii o Francję! O silną Francję”. Prezydent wezwał swojego głównego przeciwnika Françoisa Hollanda na potrójny pojedynek: debata o ekonomii, sprawach społecznych i międzynarodowych. Tête a tête! Czy Holland wyzwanie przyjmie?
Do Sarkozy'ego przekonuje mnie kilka kwestii. Ale najbardziej ta, że jest gwarantem obrony – mimo wszystko – chrześcijańskich wartości. Ostro zareagował na propozycję socjalisty Hollanda, który zapowiada wpisanie laickości w konstytucję Francji. „Państwo, nawet laickie, nie może istnieć bez odniesień do religii i transcendencji” – odpowiedział Sarkozy. Obecny prezydent jest, w przeciwieństwie do Hollanda, przeciwny legalizacji eutanazji. Socjalista proponuje, by pozwolić na samobójstwo na życzenie w całej Europie.
Do kolejnej tury wyborów o prezydencki fotel rywale staną 6 maja. Już teraz wiadomo, że większość elektoratu Marie Le Pen, z Frontu Narodowego, poprze Sarkozy'ego. Cała lewica i partia zielonych zapowiada krwawy bój przeciw obecnemu prezydentowi (co ciekawe nikt nie deklaruje poparcia dla socjalisty Hollanda, ale pokonanie Sarko). Wygra więc żądza krwi i zemsty, czy dobro ludzi? I o co w takim razie politykom-kandydatom tak naprawdę chodzi?
Wszystkim nam powinno zależeć na reelekcji Nicolasa Sarkozy'ego. Jeśli tak się nie stanie, czekają nas niemiłe zmiany w Europie. „Wiem, że słuchają mnie teraz we wszystkich zakątkach Europy. Z napięciem. Ale tak, tak, Europę czekają zmiany!” – krzyczał Holland zaraz po ogłoszeniu pierwszych wyników.
Wolę degaullism niż agresywny ateizm.
Joanna Bątkiewicz- Brożek