O pedofilii księży trzeba mówić, od tego tematu nie uciekniemy, nie uciekniecie także w Polsce – przekonuje o. Hans Zollner SJ. Wicerektor do spraw akademickich i dziekan Instytutu Psychologii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie uważa, że w Kościele przestanie się o tym problemie mówić, jeśli zrobi on to, co do niego należy.
„Powinniśmy być świadomi potrzeby oczyszczenia rany i naprawienia wyrządzonych krzywd” – podkreśla o. Zollner w rozmowie z o. Józefem Augustynem SJ. Jednocześnie zwraca uwagę, że pedofilia jest powszechnym problemem we wszystkich środowiskach i instytucjach wychowawczych.
Publikujemy pełną treść wywiadu udostępnionego KAI przez jego autora, o. Józefa Augustyna.
O. Józef Augustyn SJ: W lutym w Watykanie z inicjatywy Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego odbyło się Sympozjum „Ku uzdrowieniu w odnowie”, poświęcone problemowi pedofilii księży. Zastanawiano się, jak zapobiegać nadużyciom seksualnym w Kościele katolickim ze strony księży i ich współpracowników. Wystąpili prefekt prefekt Kongregacji Nauki Wiary William Joseph Levada oraz ks. prałat Charles J. Scicluna, promotor sprawiedliwości, odpowiedzialny za traktowanie spraw kościelnych z punktu widzenia karnego. Które z wystąpień najbardziej utkwiło w Ojca pamięci?
O. Hans Zollner SJ: Myślę, że nie tylko na mnie największe wrażenie wywarła konferencja w formie dwugłosu Marie Collins i prof. Sheily Hollins, która odbyła się w pierwszym dniu sympozjum. Marie Collins, gdy miała trzynaście lat, podczas kilku tygodni pobytu w szpitalu była wykorzystywana przez księdza, który wieczorem ją molestował, a rano spowiadał i udzielał Komunii świętej. Po wielu latach – już jako dojrzała kobieta – zdecydowała się poinformować o tych nadużyciach swojego biskupa. Ten w odpowiedzi oskarżył ją, że całe wydarzenie sprowokowała ona sama. Marie Collins wiele lat cierpiała na depresję. Wyszła za mąż i urodziła syna, jednak – jak mówiła – czasem opuszcza swoją rodzinę, myśląc, że jej bliskim będzie lepiej bez niej.
Sprawca został skazany dopiero wiele lat później za molestowanie dwóch innych dziewczynek. Gdyby więc biskup zareagował od razu na skargę Marie Collins, nie byłoby następnych nadużyć. Marie opowiedziała całą swoją bolesną historię. Dla niej nie mniej trudne do zniesienia było to, że odpowiedzialni w Kościele nie reagowali tak, jak powinni, i w ten sposób nie zapobiegli innym nadużyciom.
Po wystąpieniu Marie Collins głos zabrała wspomniana prof. Sheila Hollins, psychiatra z Wielkiej Brytanii, która w ostatnich miesiącach 2010 roku, w czasie sesji stanowiących element wizytacji apostolskiej w Kościele irlandzkim, wysłuchała zeznań siedmiuset ofiar nadużyć seksualnych ze strony osób duchownych. Mieliśmy więc dwugłos: najpierw wystąpiła Marie Colins, a potem Sheila Hollins włączyła jej głos w kontekst bardziej akademicki. Wszystko to wywarło wielkie wrażenie.
Następna była konferencja ks. Stephena J. Rossettiego, amerykańskiego kapłana, który był założycielem i przez trzydzieści lat dyrektorem Saint Luke Institute – instytutu wyspecjalizowanego w niesieniu pomocy księżom przeżywającym trudności. Instytut ma filie między innymi w Brazylii i Anglii. Ks. Rossetti jest teraz profesorem na Uniwersytecie Katolickim w Waszyngtonie. W swoim wystąpieniu, które zostało wysoko ocenione przez biskupów, zadał pytanie: „Gdzie się pomyliliśmy i co powinniśmy teraz zrobić?”.
Kolejną ważną konferencją było wystąpienia ks. prałata Charlesa J. Scicluny. Bez wątpienia ma on w Kościele katolickim największe doświadczenie w zakresie rozwiązywania problemów nadużyć seksualnych, ponieważ wszystkie tego rodzaju przypadki zgłoszone do Rzymu trafiają najpierw do niego. W ostatnich dziesięciu latach badał on cztery tysiące spraw. Wiele z nich miało miejsce w poprzednich dziesięcioleciach. Jest kanonistą. Mówił o procedurach, których podjęcia przez Konferencje Episkopatów oczekuje Stolica Apostolska.
Dlaczego przez tak długi czas Kościół nie mówił o problemie tak jasno i otwarcie jak na sympozjum?
– Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Istnieje kilka przyczyn. Po pierwsze, zmieniła się wrażliwość społeczna. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku nawet w społeczeństwach, które dzisiaj są bardzo czułe na tym punkcie, nie było tej wrażliwości na nadużycia seksualne dokonujące się w rodzinach, w szkole, w internatach, w sierocińcach, w środowiskach sportowych.
Sprawa nie dotyczy więc tylko środowisk katolickich.
– Oczywiście. Niedawno na przykład dowiedzieliśmy się, że w szkołach islamskich w Anglii w ubiegłym roku odnotowano około pięciuset przypadków molestowania seksualnego, których ofiarą padły dzieci. Pedofilia to problem nie tylko środowisk religijnych. To problem powszechny. Z tego, co mówią lekarze, około 70 procent przypadków molestowania seksualnego ma miejsce w rodzinie. O tym się nie mówi. Stwierdza się jedynie, że chodzi o przypadki poza strukturami instytucjonalnymi.
Zmieniła się także wrażliwość Kościoła, również dlatego, że wzrosła liczba skandali. Dzisiaj, kiedy w jakiejś parafii odkryje się, że został do niej posłany ksiądz, który wcześniej molestował ministrantów, nie zostanie on przyjęty w nowej parafii. Dowiedziałem się od pewnego księdza z Indii, że został poproszony przez biskupa jednej z niemieckich diecezji o zastępstwo za proboszcza w wiosce położonej w górach. Biskup hinduski wysłał tego księdza do Niemiec, ale nie wiedział, dlaczego trzeba zastąpić tego proboszcza. Ksiądz przybył do parafii i po pewnym czasie odkrył, że proboszcz został oddalony, ponieważ dopuścił się nadużyć seksualnych. Ks. Scicluna w tym kontekście mówił wręcz o omercie w Kościele w sprawach pedofilii księży.
To słowo włoskiej mafii oznaczające zmowę milczenia.
– Zgodnie z prawem omerty rodzina, klan, instytucja znaczy więcej niż cokolwiek innego. Dlatego za wszelką cenę musisz milczeć. Benedykt XVI, jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kiedy zaczęły się mnożyć doniesienia o przypadkach molestowania w Stanach Zjednoczonych, procedurę rozwiązywania problemów nadużyć skoncentrował w Rzymie, zwłaszcza w Kongregacji, której przewodniczył. Nie wymyślił nowego biura, lecz umocnił rolę promotora sprawiedliwości i dwa lata później mianował na to stanowisko ks. prałata Sciclunę. Wielu biskupów uważało wówczas, że to niszczy zaufanie między biskupem a kapłanami i dlatego z oporami stosowali owe procedury kanoniczne. Dziś sytuacja się zmieniła.
W 2000 roku kard. Darío Castrillón Hoyos, który wówczas był prefektem Kongregacji do spraw Duchowieństwa, napisał list z gratulacjami do pewnego biskupa francuskiego skazanego na więzienie, dlatego że nie dopełnił obowiązku zgłoszenia nadużycia seksualnego, jakiego dopuścił się jeden z jego kapłanów. Kardynał pogratulował mu, pisząc, że dał przykład, jak biskup powinien reagować. W roku 2010 ojciec Federico Lombardi w oficjalnym oświadczeniu biura prasowego Stolicy Apostolskiej powiedział, że dzisiaj takie zachowanie biskupa w sprawie pedofilii księży w jego diecezji nie byłoby już możliwe.
A zmiana nastąpiła dzięki wprowadzonej procedurze, a zwłaszcza decyzji ówczesnego kard. Josepha Ratzingera, by poważnie traktować przypadki molestowania i wymierzać sprawiedliwość, tj. usuwać winnych kapłanów ze stanu kapłańskiego albo stosować inne publiczne kary. Warto wspomnieć, że bez radykalnej postawy w sprawie pedofilii księży Benedykta XVI nie moglibyśmy przeprowadzić takiego sympozjum. Nie byłoby na nim czołowych postaci dykasterii watykańskich, ponieważ w Rzymie nie robi się niczego bez wiedzy Ojca Świętego.
Podczas sympozjum mówiono o czterech tysiącach przypadków pedofilii księży. Jak podkreślano, wiele z nich nie dotyczy ściśle pedofilii, ale efebofilii, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Ponad 70 procent nadużyć seksualnych wobec dzieci i młodzieży ma charakter homoseksualny. W jakim stopniu sprawa pedofilii ma związek z homoseksualnością w środowisku księży?
– Trzeba powiedzieć, że nie ma bezpośredniego związku przyczynowego między homoseksualnością a molestowaniem nieletnich. To znaczy, że nie każdy homoseksualista stwarza niebezpieczeństwo stania się molestującym. Z drugiej strony, na podstawie danych, jakimi dysponujemy, trzeba stwierdzić, że istnieje większe ryzyko. Mówił o tym prałat Scicluna jeszcze przed sympozjum w jednym z wywiadów w 2010 roku, przedstawiając trzy tysiące udokumentowanych przypadków pedofilii w Kościele (dziś mówi się o czterech tysiącach udokumentowanych przypadków). Z tych trzech tysięcy w trzystu przypadkach mamy do czynienia z prawdziwą pedofilią, to znaczy z molestowaniem dzieci przed wiekiem dojrzewania. Z pozostałych dwóch tysięcy siedmiuset przypadków w 70 procentach było to molestowanie chłopców w wieku dojrzewania. Jest to rozbieżne z tym, co ma miejsce w środowiskach świeckich. W środowiskach świeckich bowiem znacznie wyższa jest liczba molestowanych dziewcząt niż chłopców.
Skąd to zróżnicowanie? Z pewnością wskazuje to na większy procent osób o skłonnościach lub orientacji homoseksualnej w tych środowiskach kościelnych, w których miały miejsce liczne przypadki pedofilii o zabarwieniu homoseksualnym, niż ogólnie w społeczeństwie. Stawia to pytania dotyczące selekcji kandydatów do kapłaństwa oraz ich formacji emocjonalnej i moralnej. Poważnym problemem są środowiska kościelne – mówię to z punktu widzenia całego Kościoła – w których tworzy się pewien klimat homofilii. „Przyciągają” one młodych mężczyzn bez jasnej tożsamości psychoseksualnej, ale nieświadomych jeszcze swojego problemu. Rozwijają się w nich w pewnym określonym kierunku.
Ojciec wymienił na początku kilka krajów, które miały poważny problem pedofilii księży. A jak sytuacja wygląda w innych krajach, choćby w Europie Wschodniej?
– Doświadczenie pokazuje, że przypadki molestowania nieletnich występują wszędzie. Inną sprawą jest zainteresowanie publiczne problemem. Osobiście z sytuacji ostatnich dziesięciu lat w Niemczech wyciągnąłem pewne wnioski. W roku 2002 biskupi amerykańscy zostali wezwani przez kard. Josepha Ratzingera do złożenia sprawozdania po skandalach, do jakich doszło w Stanach Zjednoczonych. Zachowałem sobie artykuły z prasy niemieckiej z roku 2002 dotyczące tej kwestii. Dosłownie te same teksty można by było opublikować w roku 2010, pisząc o sytuacji w Niemczech. Przez osiem lat nic się nie zmieniło. Episkopat niemiecki nie był przygotowany na to, co się wydarzyło. Biskupi opracowali wprawdzie wskazania, ale nie interesowało ich, do ilu przypadków molestowania doszło w ich diecezji, jak były traktowane ofiary i co teraz robią, gdzie są księża, którzy dopuścili się nadużyć. Chodziło o sprawy z przeszłości i teraźniejsze. I nie zrobiono nic, by zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości. Nie było więc prewencji.
Trochę dziwiłem się tym ośmiu latom, ponieważ od czasu do czasu w Niemczech wychodziła na jaw jakaś sprawa dotycząca molestowania seksualnego nieletnich przez księży. Przez jakiś czas interesowała się tym opinia publiczna, a potem wszystko się kończyło. Po pół roku, po roku pojawiał się następny przypadek itd. Dziwne wydawało mi się, że media nie zajmują się tym problemem w sposób bardziej systematyczny. Tak było, dopóki nie wybuchł skandal. Nie wiemy, dlaczego wybuchł akurat wtedy.
Dlaczego o tych sytuacjach nie mówiły same ofiary?
– W 2002 roku, w następstwie wydarzeń w Stanach Zjednoczonych, biskupi holenderscy zorganizowali wielką kampanię, zapraszając ofiary do zgłaszania faktów molestowania i do rozmawiania z biskupami albo osobami wyznaczonymi przez nich. Tylko nieliczni skorzystali z tej okazji. Po ośmiu latach w Niemczech niespodziewanie wybuchł skandal. Również w Holandii były setki wypadków, które miały miejsce nie tylko w ciągu tych ośmiu lat, ale wcześniej. Ofiary chcą się czuć bezpieczne w obrębie dużej grupy, bo nie chcą być zidentyfikowane. Tylko wtedy się otwierają.
Wracając do poprzedniego pytania, problem nadużyć seksualnych księży występuje wszędzie. Wcześniej czy później pojawi się żądanie wyjaśnienia wielu spraw także w krajach katolickich i niekatolickich Europy Środkowej i Wschodniej, na przykład w Polsce, na Słowacji, w Chorwacji. Dziś – jak już mówiłem – istnieje większa wrażliwość społeczna na te kwestie. Uczestniczą w tym także środowiska polityczne i dziennikarskie. Powinniśmy więc pytać nie o to, jak uniknąć skandalu, ale co zrobić, by zapobiec tego rodzaju wypadkom w przyszłości, i to na czas, a także co możemy zrobić z tym, co wydarzyło się w przeszłości.
Ale ważny jest również medialny odbiór problemu.
– Oczywiście ważne jest przygotowanie strategii medialnej. Jeśli media widzą, że coś ukrywamy, to i tak w końcu do tego się dobiorą. Znajdą – jak to barwnie mówimy – „trupa w szafie”. Jeśli zawiniłem jako biskup, jako przełożony zakonny, powinienem dobrowolnie do tego się przyznać. To przykre, ale jeszcze bardziej przykra staje się konieczność przyznania się do tego po burzy medialnej.
Na jednej z konferencji naszego sympozjum była także mowa o finansach i kosztach, które trzeba ponieść. Są ogromne. W Stanach Zjednoczonych Kościół zapłacił już dwa miliardy dolarów odszkodowań. To cyfry amerykańskie. Taki mają system prawny. Nie znam sytuacji Kościoła polskiego. Na pewno jest mniej problemów tego rodzaju w wychowawczych instytucjach kościelnych. Z powodu systemu politycznego nie było w waszym kraju szkół katolickich czy internatów. Były jednak parafie, była praca z grupami, z ministrantami, była katecheza. Powinniśmy być realistami. Mówili o tym na naszym sympozjum kard. Levada i prałat Scicluna.
Od wielu lat w środowiskach kościelnych słychać stwierdzenie: „Jesteśmy zmęczeni tematem pedofilii księży. Kiedy to się skończy?”. Czy nie powinniśmy zajmować się czymś innym?
– O tym trzeba mówić. Od tego tematu nie uciekniemy. Nie uciekniecie także w Polsce. Moje doświadczenie po sympozjum jest następujące: otrzymałem sygnały z niektórych krajów, na przykład z Holandii, Irlandii czy Stanów Zjednoczonych, że to sympozjum zmieniło atmosferę. W tych krajach sympozjum postrzega się bardzo dobrze. Odebrano pozytywnie postawę Kościoła wobec tego problemu. To nie znaczy, że zmieniła się całkowicie sytuacja. Zawsze znajdą się dziennikarze, którzy za wszelką cenę będą atakować Kościół. Jednak mnie osobiście dziennikarze powiedzieli: „Widzimy, że Kościół katolicki jest jedyną instytucją, która coś robi z pedofilią”. Z pedofilią, która jest powszechnym problemem we wszystkich środowiskach i instytucjach wychowawczych.
A inne religie i Kościoły?
– Nic mi nie wiadomo o tym, by problem ten był podjęty w rozwiązaniach strukturalnych w sposób tak otwarty i radykalny, jak to ma miejsce w Kościele katolickim. Na ogół niemal wszystkie środowiska wychowawcze doraźnie rozwiązują problem pedofilii, gdy się pojawi. Ale żadne z nich nie rozliczyło się z tego przestępczego procederu w sposób całościowy i systemowy, jak czynią to aktualnie wspólnoty katolickie.
Chcę jeszcze jedno powiedzieć: w Kościele przestanie się o tym problemie mówić, jeśli Kościół zrobi to, co do niego należy. Zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI mówili o niewyobrażalnej krzywdzie wyrządzonej niewinnym ofiarom oraz o wielkiej ranie zadanej Kościołowi przez skandale seksualne księży. Powinniśmy być świadomi potrzeby oczyszczenia rany i naprawienia wyrządzonych krzywd. Winniśmy nałożyć maść na rany, by mogły się zagoić. Druga ważna sprawa – dopóki myślimy, że jesteśmy atakowani, przyjmujemy postawę obronną.
I wtedy atakują nas jeszcze bardziej.
– Stajemy się ofiarami. Otóż Kościół w wielu krajach powinien odważniej i śmielej zabierać głos w obronie nieletnich wykorzystywanych nie tylko seksualnie, ale na dziesiątki, setki innych sposobów. Nieletni są ofiarami przemocy fizycznej, psychicznej, lekceważy się i zaniedbuje ich podstawowe prawa i potrzeby. Po rozwiązaniu krzywdzenia dzieci przez księży Kościół będzie miał moralne prawo upominać się o sprawiedliwe i godne traktowanie wszystkich dzieci we wszystkich krajach, społeczeństwach i środowiskach.
Kościół, po tym wszystkim, co przeszedł, powinien dać przykład, jak rozwiązywać problem w swoim środowisku.
– Niestety, wcześniej nie byliśmy najlepszym przykładem.
Czy teraz możemy nim być?
– Tak, ale w niektórych wspólnotach w Kościele jest jeszcze wiele do zrobienia. Jak należałoby się zachować, podam przykład z Kościoła w Niemczech. Kard. Reinhard Marx z Monachium udostępnił pewnemu adwokatowi wyznania protestanckiego całe archiwum diecezji, od 1945 do 2010 roku. Odnalazł on sto czterdzieści przypadki molestowania, nie wszystkie z zakresu pedofilii. Tydzień przed Bożym Narodzeniem 2010 roku, rok po znanym skandalu medialnym w Niemczech, kardynał zwołał konferencję prasową, podczas której tenże adwokat przedstawił wyniki poszukiwań.
Co się wydarzyło? Przez dwie godziny była to pierwsza wiadomość na wszystkich niemieckich portalach. Po dwóch godzinach wiadomość znikła. Jeżeli dziennikarze widzą, że niczego się nie ukrywa, że nie trzymamy „trupa w szafie”, nie interesują się już daną sprawą. Od tej chwili kardynał monachijski jest szczęśliwym człowiekiem. Wie, że nie zaatakują go, ponieważ niczego nie ukrywa i ukryć nie zamierza.
Sam kardynał nie wiedział wcześniej, co adwokat w archiwum może znaleźć?
– Nic nie wiedział i to czyni go wiarygodnym.
Teraz jednak mimo wszystko niektórzy rodzice boją się wysyłać dzieci do instytucji katolickich. Co możemy zrobić, by to zmienić?
– Rzeczą istotną jest selekcja kandydatów do kapłaństwa oraz ich właściwa formacja. Wyobraźmy sobie, że jestem rektorem seminarium lub magistrem nowicjatu. Widzę, że jakiś kandydat nie jest odpowiedni, nie nawiązuje i nie utrzymuje dobrych relacji z innymi, ma wątpliwości co do swojej tożsamości seksualnej, jest zagubiony emocjonalnie i posiada niską motywację duchową i moralną. Jako odpowiedzialny muszę podjąć decyzję.
Niestety, w obliczu zmniejszającej się liczby powołań niektórzy biskupi uważają, że jedyne kryterium to przede wszystkim kryterium ilościowe i dążenie do tego, by mieć wielu alumnów w seminarium. Winni jednak mieć świadomość, że za kilka lat tacy kandydaci, o których wspomniałem wyżej, przysporzą im bardzo wiele problemów. Nie mówimy jedynie o przypadkach molestowania seksualnego dzieci, ale o alkoholizmie, seksoholizmie, o osobach niezrównoważonych, konfliktowych, zbuntowanych przeciwko biskupowi itp. Jeśli kandydatom do kapłaństwa brakuje podstawowej dojrzałości emocjonalnej, motywacji duchowej i moralnej, to rodzi się pytanie: „Po co nam tacy księża?”. Z pewnością więcej zepsują niż pomogą.
Jak zatem ocenia Ojciec współczesną formację w seminariach?
– Uważam, że dzisiejsza formacja do kapłaństwa jest za mało wymagająca i jednocześnie zbyt wymagająca. Niektórzy uważają, że dzisiejsi kandydaci na kapłanów są już uformowani, bo są coraz starsi, a tym samym coraz bardziej kompetentni zawodowo, zaradni i samodzielni finansowo. Wielu z nich sprawowało ważne funkcje społeczne. Bywa to jednak ocena powierzchowna i zewnętrzna. Wzrastali bowiem często w rodzinach rozbitych, bez oparcia emocjonalnego w najbliższych, w indyferentyzmie religijnym. Wielu ma problemy emocjonalne, dwuznaczne doświadczenia seksualne z przeszłości, a nierzadko także wątpliwości odnośnie do swojej tożsamości psychoseksualnej. Często w formacji nie rozwiązuje się tych problemów, ale kładzie się zbytni nacisk na sprawy zewnętrznego funkcjonowania kapłańskiego: studia teologiczne, sprawowanie liturgii, sposób wygłaszanie kazań. W tym sensie formacja jest zbyt wymagająca.
Natomiast formacja bywa zbyt mało wymagająca wtedy, gdy rektorzy, ojcowie duchowni nie podejmują problemów duchowych, moralnych i psychologicznych alumnów w dialogu z nimi, ale metodą zakazów i nakazów pokazują im jedynie, co im wolno, a czego nie. Wystarczy, że kleryk dostosuje się do regulaminu i wymagań przełożonego.
Przypadki pedofilii księży stawiają mocne pytanie o sposób formowania kandydatów do kapłaństwa i to był problem, który jasno postawiło rzymskie sympozjum.
Owocem tego sympozjum jest książka „Ku uzdrowieniu i odnowie”, która ukazuje się właśnie w jezuickim Wydawnictwie WAM.
– Książka zawierać będzie teksty wszystkich konferencji naszego sympozjum, w kolejności ich wygłoszenia. Najpierw wystąpienie kard. Levady, następnie świadectwo pani Collins, potem ks. Rossetti i konferencje z kolejnych dni sympozjum. Zostanie ona opublikowana w dwunastu językach, w tym w pięciu wschodnioeuropejskich: polskim, słowackim, węgierskim, chorwackim i ukraińskim.
Co będzie stanowiło specyfikę polskiej edycji?
– To będzie przekład wszystkich tekstów. Będą także do nich dołączone trzy konferencje, które miały miejsce po południu i zostały przeprowadzone przez organizację Virtus zajmującą się w Stanach Zjednoczonych formacją stałą kapłanów. Konferencje te dotyczą między innymi: pomocy zranionym osobom dorosłym, na przykład niepełnosprawnym, bo i oni łatwo mogą stać się ofiarami molestowania, a także internetu i pornografii.
Dzięki książce sympozjum nie będzie jedynie jednorazowym wydarzeniem, ale będzie miało swoje życie „po”, solidną kontynuację. Będzie z pewnością inspirować różne inicjatywy, jak na przykład działające od stycznia 2012 roku Centrum Ochrony Małoletnich założone przez Instytut Psychologii Uniwersytetu Gregoriańskiego. Centrum to ofiaruje Kościołom lokalnym na całym świecie możliwość szkolenia za pośrednictwem internetu. Będziemy dostarczać podstawowe informacje, czym jest molestowanie z punktu widzenia prawodawstwa danego kraju oraz Kościoła, jak trzeba reagować i co robić w takiej sytuacji.
Uważam, że sympozjum, a także Centrum otwarły nam oczy na to, co Kościół katolicki może zrobić, gdy zdoła skupić swoje siły, ponieważ możliwość posłuchania kogoś z Brazylii czy z Filipin o tym, co robią, może być pouczające dla biskupa na przykład z Europy Wschodniej lub Afryki. Jeżeli oni to robią, dlaczego my tego nie możemy robić?