Kościół naszym domem - jak to rozumieć i wcielać w życie codzienne mówi Piotr Pindur, redaktor naczelny wydawnictwa "Księgarnia Świętego Jacka"
Jan Drzymała: Ostatnim razem, kiedy się spotkaliśmy, był pan z żoną w Domowym Kościele. Jeżdżą jeszcze Państwo na rekolekcje?
Piotr Pindur: Nie. Nie jeździmy już. Kiedy urodził się nasz młodszy syn, Paweł, coraz trudniej było nam godzić zaangażowanie w ruch Domowego Kościoła z życiem rodzinnym. Mieliśmy małe dzieci, starzejących się rodziców i coraz więcej osób w rodzinie, które potrzebowały jakiejś pomocy czy po prostu zwykłej obecności . Czuliśmy, że doszliśmy w życiu do takiego etapu, w którym jesteśmy coraz bardziej potrzebni rodzinie – dzieci jeszcze nas potrzebowały, a starsi członkowie naszych rodzin już przestali sobie radzić sami i coraz częściej liczyli na naszą pomoc. Tymczasem zdarzało się, że czegoś nie mogliśmy dla kogoś zrobić, poświęcić komuś czasu czy kogoś odwiedzić, bo mieliśmy akurat spotkanie czy wyjazd. W ruch angażowaliśmy się połowicznie i podobnie w życie rodzinne. Stwierdziliśmy więc, że pora zrewidować nasze życiowe priorytety. Doszliśmy do wniosku, że są takie dziedziny życia, w których jesteśmy niezastąpieni (i tą dziedziną jest na pewno rodzina) i takie, w których ktoś z powodzeniem może nas zastąpić. Zrozumieliśmy, że przyszedł czas zacząć praktycznie wykorzystywać to, co dała nam formacja duchowa w ruchu Światło-Życie. Służbę rodzinie odbieramy jako nasze zadanie w Kościele.
Czyli postawiliście na pracę u podstaw.
- W pewnym sensie tak. Rodzina bowiem stanowi tę część Kościoła, która jest – raz – uświęcona – w sensie sakramentalnego związku ludzi, a dwa – jest niejako na pierwszej linii frontu. W rodzinie rosną młodzi ludzie. Pomyśleliśmy sobie, że naszym podstawowym zadaniem, skoro Pan Bóg nas do rodzicielstwa powołał, jest to, żeby dać naszym synom z jednej strony przykład życia, a z drugiej starać się przykładem i sposobem wychowania wpajać im wartości. Bez żadnych gwarancji oczywiście, ale to jest dla nas zadanie kluczowe.
Pamiętam, że kiedy przestałem być ministrantem, to odbierałem takie sygnały z otoczenia, jakbym zrywał z Kościołem. Czy nie czuł się Pan podobnie?
- Przecież my też ten Kościół tworzymy. Nie jest bez znaczenia, kogo my, brzydko mówiąc, wypuścimy z rodziny. W dodatku nasze kontakty z ludźmi zaangażowanymi w Domowy Kościół czy w różne inne ruchy pokazały nam też drugą stronę takiego zaangażowania. Ono niesie też pewne niebezpieczeństwa – zwłaszcza dla rodziny. Znamy takie małżeństwa, które tak bardzo angażują się w jakieś ruchy czy inną działalność w Kościele, że brakuje im czasu dla rodziny. Nierzadko zdarza się, że mają oni poważne problemy wychowawcze z własnymi dziećmi. Częste wyjazdy, rekolekcje, czuwania, spotkania formacyjne zabierają im tyle czasu, że coraz rzadziej są w domu. Zdarza się nawet, że z tego powodu dzieci zniechęcają się do Kościoła w ogóle.
Szczerze mówiąc, miałem właśnie takie wrażenie, że na rekolekcjach oazy rodzin owszem był program dla rodziców, ale na bycie rodziców z dziećmi i w ogóle na dzieci nie było pomysłu.
- Jeśli chodzi o same rekolekcje, to wydawało nam się, że są one może trochę za długie dla rodziny. Poza tym, istotnie, mało było na nich czasu, który rodzina mogła spędzić razem. Dzieci miały swój program, a rodzice swój, a przecież dzieci nie potrzebują być na wakacjach w jeszcze jednym przedszkolu. Dla wielu rodziców wakacje to jedyny czas, który mogą w pełni poświęcić swoim dzieciom i sobie nawzajem. O wielu rzeczach myślę, kiedy mówisz do mnie: Kościół, zaangażowanie itd. Mam wrażenie, że na różnych etapach życia człowiek w różny sposób „angażuje się w Kościół”.
Rozmawia Jan Drzymała