Kościół naszym domem - jak to rozumieć i wcielać w życie codzienne mówi Piotr Pindur, redaktor naczelny wydawnictwa "Księgarnia Świętego Jacka"
Czy są też różne etapy wychowania do miłości Kościoła?
- Trafiłem do Kościoła oczywiście przez chrzest, ale tego nie pamiętam. Świadomie odkryłem Kościół, kiedy poszedłem na studia. Zacząłem od Ruchu Światło-Życie. Dużo jeździłem na rekolekcje. Byłem we wspólnocie Duszpasterstwa Akademickiego w Lublinie. Wtedy się bardzo mocno zaangażowałem. Po studiach czegoś mi brakowało. Na Duszpasterstwo Akademickie było trochę za późno, bo człowiek już zaczął pracować. Potem urodził się Szymon, a potem była oaza rodzin. To był kolejny etap. Ona dała nam bardzo wiele. Przede wszystkim spotkaliśmy wspaniałych ludzi. To było bezcenne doświadczenie, bo doświadczenie wiary innych ludzi, życia wiarą, wartościami – to jest coś, czego się nie przeczyta w książce. Znaczy, przeczyta się, ale to trzeba zobaczyć w życiu. To nam dał na pewno Domowy Kościół. Jednak dla nas ten etap też się skończył i teraz jest kolejny. Teraz przede wszystkim chcemy wychować dzieci, spróbować skierować je we właściwą stronę i zaopiekować się starymi i chorymi członkami naszych rodzin. To jest to zadanie, w którym nikt nas nie zastąpi.
Człowiek chyba przez jakiś czas musi czerpać siłę od wspólnoty Kościoła, żeby potem samemu to doświadczenie podać dalej. Ale z drugiej strony czasem potrzebujemy takich silnych bodźców, żebyśmy widzieli, że nie jesteśmy sami. Doświadcza pan czegoś takiego jeszcze?
- Pielgrzymka do Piekar Śląskich to doświadczenie Kościoła bardzo namacalnego. Zacząłem chodzić do Piekar, kiedy przyjechałem za żoną na Śląsk. Od tej pory nie opuściłem pielgrzymki ani razu. Przede wszystkim niesamowitym doświadczeniem było to, że tylu facetów idzie razem. Nigdy nie widziałem, żeby sami mężczyźni szli na pielgrzymkę. Potem zacząłem chodzić z Szymonem. Niedługo będzie chodził z nami Pawełek.
Na początku jeździliśmy z Szymonem na rowerach, potem pieszo. To jest też fajne, że syn jest ze mną. Mam okazję być dla niego świadkiem nie tylko w domu przy modlitwie, kiedy się razem modlimy. Mogę mu dawać przykład, jak idę w pielgrzymce. Staram się wtedy nie gadać o pierdołach, ale rozmawiać o czymś konkretnym, wartościowym albo się modlić. Modlitwa też jest zaakcentowaniem tego społecznego wymiaru Kościoła. Modlimy się za różnych ludzi: wierzących, niewierzących. To jest przecież jeden z przejawów życia Kościoła. Bardzo ważny!
Zawsze też chodzimy razem jako rodzina na Mszę świętą. Bardzo się cieszę, że Szymon – chociaż jest już w trzeciej klasie gimnazjum – chodzi zawsze z nami. To jest dla nas jakiś taki papierek lakmusowy tego, że to jednak coś daje. Będąc nastolatkiem, coraz częściej akcentuje własne zdanie w różnych tematach, ale na Mszę w dalszym ciągu chce chodzić razem z nami.
W Kościele spotykamy różnych znajomych, z którymi po Mszy mamy okazję porozmawiać, podzielić się doświadczeniem życia. To są niejednokrotnie bardzo głębokie rozmowy, nie tylko kurtuazyjne „co słychać?”. Często te rozmowy inspirują do wzajemnej pomocy czy modlitwy w różnych powierzonych sobie nawzajem intencjach. To też jest wspólnotowy wymiar Kościoła.
Ja osobiście przeżywam bardzo duże wzruszenie (naprawdę!), kiedy śpiewamy w kościele pieśń „Com przyrzekł Bogu”. To jest nieprawdopodobna pieśń. Aż dreszcz człowieka przechodzi, bo tam jest zawarte wszystko to, czym Kościół jest – Kościół jako wspólnota ludzi. To jest jedna z pieśni, które śpiewam bardzo świadomie: „W Kościele tym jest ciałem, krwią Bóg pod postacią chleba/ Swym ciałem karmi duszę mą, by mogła żyć dla nieba./ W to wierzyć zawsze mocno chcę, bo tego Kościół uczy mnie./ W nim żyć, umierać pragnę”. Rewelacja. Jest jeszcze druga pieśń, która mi bardzo pomaga: „Ciągle zaczynam od nowa”. Może dlatego, że mam na imię Piotr, to kojarzy mi się to ze świętym Piotrem, zaparciem się Pana Jezusa. To jest cała kwintesencja tego, czym jest dla mnie Kościół i jakie jest w nim bogactwo.
Rozmawia Jan Drzymała