Zszokował mnie list prezydenta Europy do młodych z okazji Spotkania Europejskiego w Berlinie. Polityk postawił na Chrystusa. I nie są to czcze słowa.
28.12.2011 16:20 GOSC.PL
Jak co roku na Europejskie Spotkanie Młodych swoje listy z przesłaniem do jego uczestników przekazali na ręce braci z Taize przywódcy religijni i politycy. Wśród nadesłanych setek listów jest krótki ale treściwy list m.in. od Benedykta XVI, są listy od Patriarchy Konstantynopola Bartłomieja, Patriarchy Cyryla z Moskwy, od abp. Canterbury Rowana Williamsa oraz prezydenta Niemiec Christiana Wulffa i kanclerz Angeli Merkel. W listach duchownych przebija troska o przyszłość naszego kontynentu, ale radość i nadzieja, że Pielgrzymka Zaufania przez Ziemię, którą od 34 lat prowadzą niestrudzeni i wciąż skorzy do biegu bracia z Taize, burzy mury nieporozumień. Znakomitą syntezą tego, co udaje się braciom z Taize zmieniać na ziemi, są m.in. słowa z listu prezydenta Wulffa: „Od jednej z najmniejszych europejskich wiosek do największych efektów w ludzkich głowach i sercach. Taizé (…) dla niezliczonej liczby osób stała się miejscem nadziei, spotkania, wiary i wyboru nowego życiowego kierunku”.
Kiedy natknęłam się na list od Przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana van Rompuy, nie mogłam uwierzyć. Dwukrotnie sprawdzałam, czy faktycznie pod taką treścią podpisał się polityk na najwyższym europejskim stanowisku. Pozwolę sobie przytoczyć obszerny akapit – bo obawiam się, że codzienne gazety nam go nie zaserwują...
„Brat Alois, Wasz brat przeor w swoim pięknym liście przywołuje Jezusa Chrystusa, „Zmartwychwstałego, obecnego pośród nas, złączonego z każdym więzią miłości, zarazem Tego, kto nas jednoczy”. A więc solidarność, dla której oparciem jest Jezus Chrystus, przez którego i dzięki któremu wyraża się nasze człowieczeństwo i zyskuje sens. Jezus Chrystus, którego najdoskonalszym synonimem jest miłość. Miłość nie abstrakcyjna, ulotna. Miłość konkretna, wpisana w realia świata i czasu. Miłość skierowana ku drugiemu człowiekowi, przejawiająca się w czynach, miłość czynna. A więc miłość, która przekracza wyobrażenia o sprawiedliwości społecznej, albo raczej wykracza poza nią, żeby dodać do niej „element duchowy”, to „plus”, który sprawia, że żyjemy w pełni. Ponieważ indywidualizm i jego populistyczne awatary oraz nacjonalistyczni ekstremiści kształtują wyłącznie człowieka „jednowymiarowego”. Są ograniczone w czasie i w przestrzeni”.
Tyle Hermana van Rompuy. Co z tego wynika? Ano, po pierwsze i najważniejsze, że mogę spać spokojnie, bo pierwszy unijny prezydent publicznie nie tylko przyznaje się do Chrystusa, ale i na Niego stawia. Na Miłość, o której mówi Jezus, a nie na „indywidualizm i jego populistyczne awatary”. Szybko przewertowałam więc dossier polityka. Były premier Belgii od 1 grudnia 2009 r. sprawuje urząd pierwszego przewodniczącego Rady Europejskiej, pierwszego prezydenta UE. Kierował Chrześcijańską Partią Ludową, kształcił się na najbardziej prestiżowych uczelniach katolickich w swoim kraju. 64 letni polityk zawsze opowiadał się za „Europą wartości” - takiego określenia użył m.in. w czasie wystąpienia tuż po wyborze na fotel przewodniczącego RE. Hermana van Rompuy należy do grupy najbardziej wpływowych ludzi świata (polityków, ekonomistów), tzw. Grupy Bilderberga. Jeśli więc publicznie opowiada się za Chrystusem, to wie co mówi, świadom wszystkich tego konsekwencji. List van Rompuya przechowam w szufladzie. Bo to dowód, że nieprawdą jest – co nieustannie wpajają nam niektóre media – jakoby ateistyczne, aborcyjne, czy homoseksualne lobby rządziło Europą. Nie. Na najwyższym fotelu Rady Europy siedzi człowiek, który stawia na Chrystusa „przez którego i dzięki któremu wyraża się nasze człowieczeństwo i zyskuje sens”.
Joanna Bątkiewicz-Brożek