Gen. Wojciech Jaruzelski wydaje książkę, w której powtarza swą tezę o konieczności wprowadzenia stanu wojennego. Ale jest i dobra informacja: generał mówi, że to jego ostatnia książka. Oby tylko tym razem mówił prawdę.
08.12.2011 12:27 GOSC.PL
Pamiętam tamten śnieżny poranek bardzo dobrze. Nie wiedziałem, że nie działają telefony, bo nie mieliśmy telefonu. W PRL telefon to był rarytas. Ale wiedziałem już, że stało się coś strasznego. Martwota w radiu, martwota w telewizji, martwota na ulicy. Tylko Jaruzelski pojawiał się co jakiś czas i w swoim sztywnym stylu powtarzał o jakimś mniejszym złu, jakim miało być to, co nam zrobił. Nie mówił wprost, co miało być większym złem, ale każdy rozumiał: wkroczenie „bratniej pomocy”. To było trochę dziwne, bo Związek Radziecki (któremu wiernie wysługiwał się generał) od dziesiątek lat był przedstawiany jako coś najlepszego i najwspanialszego na świecie, więc teoretycznie jego wkroczenie do Polski powinno być dobrem – i to największym. Jaruzelski jednak wiedział, że my wiemy jak to jest i straszył nas rzekomą realnością wkroczenia Ruskich. Dziś wiemy już, że nie była to groźba realna, ale cóż innego miał powiedzieć swojemu narodowi człowiek, który z ramienia obcego mocarstwa trzymał nad nim nieprawą władzę?
Pamiętam powtarzające się zdanie: „Historia mnie osądzi”.
Nie przypuszczał pewnie pan Jaruzelski, że jego formacja straci pełną władzę nad historią i dzieci w bloku komunistycznym niekoniecznie będą uczyć się o narodowym bohaterze Jaruzelskim. Z pewnością nie sądził bowiem, że za dekadę blok komunistyczny przestanie istnieć.
Ja z kolei nie przypuszczałem, że mit, który 30 lat temu stworzył Jaruzelski, będzie trzymał tak długo po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. I że generał będzie mógł znów z taką bezczelnością mówić, że stan wojenny wyszedł naprzeciw oczekiwaniom społeczeństwa. (Przeczytaj informację Jaruzelski: Społeczeństwo popierało stan wojenny). Czytamy: „W listopadzie 1981 roku – w tym dramatycznie trudnym momencie – zaufanie do wojska osiągnęło rekordowy wskaźnik 93 proc. W latach 80. stopień społecznego zaufania wynosił ok. 70 proc. – podobnie jak w stosunku do Kościoła (...) Ocena sytuacji w ostatnich miesiącach 1981 roku wskazywała, że udręka zaopatrzeniowa, anarchizacja życia, gwałtowny wzrost przestępczości, powodują skrajne zmęczenie społeczeństwa i – niezależnie od politycznych orientacji – oczekiwanie na jakiś przełom, na spokój, na normalne ludzkie bytowanie. Można powiedzieć – sytuacja dojrzewała psychologicznie”.
I to mówi człowiek, który mając do dyspozycji dokładnie cały aparat państwa, włącznie z mediami, sam kształtował to, co potem opisywał. To właśnie media, na które ówczesna władza miała monopol, kreowały obraz klęski wynikającej z zaistnienia „Solidarności”. Robiły to z taką samą gorliwością, z jaką w latach wcześniejszych wmawiały nam, że żyjemy w raju. Atmosfera nadchodzącej katastrofy była robiona chyba nawet z większą perfekcją niż dziś robi się ją wokół PiS. Całe „dojrzewanie psychologiczne” sytuacji przed stanem wojennym było skutkiem wyłącznie manipulacji i prowokacji. Znam ludzi ówczesnej (lokalnej) władzy, którzy do dziś są przekonani, że im ludzie z „Solidarności” malowali krzyże na drzwiach. I jakoś nie dociera do nich, że te krzyże malowali esbecy, żeby podgrzać atmosferę i silniej związać „zagrożonych” z władzą.
Wielu oburza się, że staremu człowiekowi nie dają spokoju i chcą go zamknąć w więzieniu.
Nie. Nikt rozsądny nie chce posadzić Wojciecha Jaruzelskiego. Ale brak choćby symbolicznego osądzenia go (a było na to 20 lat) sprawił, że dzisiejsze społeczeństwo nie wie już nawet tego, że społeczeństwo ówczesne (mimo że poddane maksymalnej medialnej obróbce) wcale nie „oczekiwało” na stan wojenny.
Jaruzelski miał rację – historia go osądzi. Ale wskutek rozłożonego nad nim politycznego parasola, jeszcze tego nie zrobiła. I z tego powodu on sam, choć nie rozliczył się z co najmniej 10 lat, które ukradł narodowi, próbuje wpłynąć na jej werdykt.
Franciszek Kucharczak