Silvio Berlusconi wreszcie puścił się stołka. 12 listopada to Dzień Wyzwolenia Włoch! – skandowali Włosi. Ja bym się tak nie cieszyła.
13.11.2011 17:20 GOSC.PL
Ostatni raz Włosi wiwatowali tak na Mundialu. „Game over”, „Basta”, Arrivederci Silvio”. Jest ich dzisiaj na ulicach Rzymu, Mediolanu, Neapolu setki tysięcy. Wyrośli jak grzyby po deszczu ze swoich ukryć: z transparentami, balonami, trąbkami. Ale dlaczego dopiero teraz? Gdzie byli przedtem? Jeśli jest ich taka masa, to jak to możliwe, że nie wynieśli byłego premiera na taczkach z budynku rządu czy parlamentu? I jak to możliwe, że facet z masą skandali na tle politycznym, finansowym i seksualnym utrzymał się na fotelu premiera rządu najdłużej w historii swojego kraju?
Medialny magnat i miliarder przez prawie 18 lat balował na scenie politycznej, ponad 9 lat stał na czele trzech rządów. Dyktował zasady, nikogo w niczym nie słuchał. Swoim szarmanckim uśmieszkiem zbywał przeciwników. Budził skrajne emocje. Był najbardziej znienawidzoną personą w swoim kraju, a jednocześnie ubóstwianym, mimo łajdactw, playboyem. Różne są gusta, ale wiele kobiet piszczało z zachwytu na widok opalonego i ufarbowanego szatyna. Garnitury i krawaty najwyższej klasy, świeży, pachnący, czarował nawet tonem głosu. Uchodziły mu na sucho małe i wielkie błazenady, jak choćby słynne „a kuku” do kanclerz Angeli Merkel, czy uszczypnięcie w tyłek stewardessy. Włochy żyły w cieniu jego skandali. Jak choćby ten ze słynną seksbombą, nastoletnią Ruby. Machano pobłażliwie rękami, kiedy na jaw wyszło, że premier zabawia się co wieczór w towarzystwie panienek. Jedna ze stacji wyemitowała nawet zwierzenia jednej z nich – opowiadała o szczegółach uciech z premierem tak jakby to była relacja z hardcorowego burdelu. Postawiono wtedy premierowi kilka zarzutów – o seks z nieletnimi, pranie brudnych pieniędzy, przekupstwo (płacił miliony za milczenie o tym co działo się w jego posiadłości). Publicznie uwagę zwrócił mu wtedy nawet sam Benedykt XVI. I co? I nic. Silvio nadal chodził z głową zadartą do góry.
Wjeżdżając na terytorium Włoch, za każdym razem odnosiłam wrażenie, że przekraczam się granice imperium Berlusconiego. Nie schodził z okładek brukowców, ale i poważnych tygodników opinii. Prasa albo rzucała się na niego ze szponami, albo jak dziennik „Il Giornale”, którego naczelnym zresztą jest brat Berlusconiego, pod płaszczem oburzenia rozpisywała peany na cześć Silvia. No nie wspomnę o imperium Mediasetu, którego jest właścicielem. Dobrą prasę robiły mu też niektóre francuskie i hiszpański stacje – też je wykupił. Miał wszystko, nawet swój ulubiony AC Milan.
W jego partii tymczasem dochodziło do coraz większych rozłamów, kraj pogrążał się w kryzysie politycznym i także zmierzał – podobnie jak Grecja – do krachu finansowego. I balon pękł. Tym razem Silvio stanął pod ścianą. I nie jest zadowolony ze swojej decyzji. A Włosi balują. I dobrze, szkoda, że nie mieli cywilnej odwagi by na ulice wyjść wcześniej. Tak tłumnie i zdecydowanie. Szkoda też, że do dymisji Berlusconiego nie zmusiły ani skandale, ani trzy sprawy które nadal toczą się przeciw niemu w sądzie. Że argumentem za jego odejściem nie było przekraczające wszelkie moralne normy prowadzenie się, tylko partyjne pyskówki.
I na koniec: naiwnym byłby ten, kto uwierzy, że były premier usunie się w cień i po gentelmeńsku ostatecznie da spokój. Władza i pieniądze (seks pominę) uderzyły mu tak do głowy, że nie popuści. I ma w reku asa: media.
Sprawa Berlusconiego dowodzi, że na świecie nie liczy się (już?) przyzwoitość, a szmal. Wielkiego odkrycia nie dokonałam, wiem. Niestety.
Joanna Bątkiewicz-Brożek