Nikt nie kwestionuje, że wspieranie głoszenia Ewangelii i wykładu katolickiej doktryny świadectwem własnego życia jest właściwą drogą. Bez przypieczętowania przepowiadanego słowa doświadczeniem życiowym ewangelizacja mogłaby się ześlizgnąć w stronę nudnego teoretyzowania albo nieznośnego moralizmu. Internet i inne media wypełniły się więc opowieściami o cudach i przełomach. Tyle że w wielu wypadkach zamiast zwolenników Chrystusa, przybywa fanów celebrytów, bohaterów podcastów, konferencji i talk-showów. Zdarza się, że słowo Jezus czy Ewangelia staje się jedynie tłem i kontekstem budowania fortecy własnego „ja”, bastionu wyrazistych poglądów w różnych sprawach, a wreszcie sprawdzianem popularności. Jednego razu usłyszałem: „Jesteś w pierwszej dziesiątce medialnych kaznodziejów”. Zatkało mnie. Ojciec Stefan, paulin z Krakowa, często mi radził: „Zanim zaczniesz głosić Chrystusa, przypomnij sobie najgorsze własne grzechy”. Wiedział, że głoszenie słowa Bożego wymaga pokory. I że ta pokora nie może być założeniem teoretycznym, ale prawdziwą skruchą serca. „Niektórzy z tych, co zabierają się za nauczanie – mówił – przypominają koguta przekonanego co do tego, iż jeśli nie zapieje, to słońce nie wstanie”. „Jestem całkowitą przeszkodą w planach Bożych” – powtarzał św. Ignacy Loyola, modląc się, by swoim działaniem jak najmniej Panu Bogu przeszkadzał.
Prorocka formacja duchowa św. Jana Chrzciciela wydaje się modelowa: „Nie był on światłością, lecz został posłany, aby zaświadczyć o światłości”. „Kto ty jesteś?” – usiłowali go kusić faryzeusze, lecz Jan odpowiadał: „Jestem nikim”. Siły dodawała mu świadomość bycia posłanym przez Boga. „Jam głos wołającego na pustyni”. Ja tylko użyczam Mu głosu, wypożyczam ciało, ofiaruję wrażliwość, umysł, emocje i twarz. Był gotowy nawet stracić twarz dla Chrystusa, którego głosił. By świadek Boga pozostał przeźroczysty, Bóg nieraz przeprowadza go przez próbę pokory. Dopuszcza niesłuszne oskarżenia, ośmieszenie, odrzucenie, grad medialnych szyderstw i fejków, czasem nawet jakiś rodzaj szatańskiej wendetty. Nie jest to tylko sprawdzian wierności. W ten sposób w świadku może ukazać się Zbawiciel. Płomień nie wydobędzie się, póki nie uderzy się krzesiwa. Potrzeba czasem zgodzić się na bycie nikim, na zejście w cień, by w kimś drugim zapłonął kerygmat, żar Ducha, miłość Boża.
Przy innej okazji św. Jan Chrzciciel powiedział: „Trzeba, by On wzrastał, a ja żebym się umniejszał” (J 3,30). W tych słowach zawiera się cały sekret chrześcijańskiej skuteczności. Kiedy ludzkie ego się kurczy, jego miejsce zajmuje boskość. Nie jest możliwe, by dwie rzeczy zajmowały jednocześnie tę samą przestrzeń. Umniejszać się to znaczy mniej zajmować się sobą. Im więcej miejsca zajmuje w duszy Chrystus, tym mniej obciąża ją ludzkie ego.
W tym celu Bóg posłuży się władcami Persji. To oni, prowadząc wobec podbitych narodów inną niż ich poprzednicy politykę, pozwolą wygnańcom wrócić do swojej ziemi i odbudować świątynię.
Czytany dziś fragment składa się z dwóch części. Pierwsza to… autoprezentacja proroka; przedstawienie celu swojego powołania – zapowiadanie wyzwolenia z niewoli, o czym wyraźnie mówi on nieco dalej. To jest ta Dobra Nowina, którą głosi, na tym polega opatrzenie serc złamanych, wyzwolenie uwięzionych i rok łaski od Pana. Na te właśnie słowa trafia Jezus, gdy przyjdzie Mu czytać Izajasza w synagodze w Nazarecie. I odnosi je do siebie: to Ja jestem tym, którego Bóg namaścił, bym głosił Dobrą Nowinę ubogim, bym opatrywał złamane serca, bym wyzwalał i obwieszczał rok łaski. I przyniósł ludzkości wyzwolenie z grzechów; „oświecenie tym, co siedzą w mroku i cieniu śmierci” – jak to ujął w swoim hymnie Zachariasz. Jaka jest odpowiedź Ludu Bożego lub spersonifikowanej tu Jerozolimy? „Ogromnie się cieszę”, bo wyzwalając, Bóg jakby ubierał mnie w weselny strój; z powodu okazanej mi łaskawości będą o mnie z podziwem i zazdrością mówiły wszystkie narody.
Dwojaka nauka płynie dla nas z tego czytania. Z jednej strony przypomina on o istocie Ewangelii: jest ona Dobrą Nowiną z wszystkimi tego konsekwencjami. Jest to dla nas wyzwanie, byśmy ją tak właśnie głosili; nie jako uciemiężenie, trudne do uniesienia jarzmo, ale jako radosną i pełną nadziei wieść o wyzwoleniu z niewoli grzechu i śmierci. Bo jest przecież Ewangelia orędziem z pustego grobu Jezusa. Jest to też wezwanie dla nas, byśmy swoją wiarę w Boga zbawiającego człowieka traktowali nie jak coś, czego się trzeba wstydzić, ale jako powód do chluby. Tak, Ewangelia to wyzwolenie. Wolności w Chrystusie nie należy się wstydzić.
1. Dobre świąteczne wypieki zależą od dobrego przepisu, choć oczywiście sam przepis to za mało. Trzeba jeszcze umieć go wprowadzić w życie. „Zawsze się radujcie” – wzywa apostoł. Radość jest ważna, wszyscy chcemy być szczęśliwi. Ale czy można zawsze się radować? Musi tu chodzić o coś głębszego niż o powierzchowną wesołość czy rozrywkę. Radujemy się bliskością Pana Jezusa; prawdą o tym, że nie jesteśmy sami nawet wtedy, gdy po ludzku czujemy się bardzo samotni. Radość nie jest tylko stanem emocjonalnym, jest darem duchowym towarzyszącym cnocie nadziei. Jeśli w Bogu pokładamy ufność, to radość nas nie opuści nawet pośród łez.
2. „Nieustannie się módlcie”. Co znaczy „nieustannie”? Nie chodzi o bezmyślne powtarzanie słów. Chodzi raczej o konsekwentną wierność modlitwie. Może też o nawyk stałego przywoływania świadomości, że żyjemy w obecności Boga i każda chwila przybliża nas do Niego. Dlatego w każdym położeniu mamy dziękować Bogu. Zestawmy te słowa: „zawsze”, „nieustannie”, „w każdym położeniu” – radość, modlitwa i wdzięczność. Mocne wyzwanie. A przecież bywa tak, że całymi dniami zero radości, zero modlitwy, zero wdzięczności. Kochany Pawle, skąd czerpać siłę?
3. Apostoł odpowiada: „Ducha nie gaście. Proroctwa nie lekceważcie. Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie. Unikajcie wszelkiego rodzaju zła”. Jest w tych wskazaniach wezwanie do mądrej życiowej harmonii. Nie musimy żyć w euforii. Tak się nie da. Ale kiedy czujemy, że gaśnie w nas duch, należy walczyć, aby ogień całkiem nie wygasł. Trzeba dorzucić coś do pieca. W kwestii proroctwa trzeba zachować rozsądek. Tak, Bóg nadal posyła swoich proroków, ale kiedy kogoś ogłasza się prorokiem zbyt szybko i łatwo lub on sam się nim ogłasza, jest to podejrzane. Trzeba budować na tym, co z całą pewnością pochodzi od Boga. Nie wolno mylić szczerego złota z pozłacaną imitacją. To, że zła należy unikać, jest oczywiste. Ale czasem jest tak, że unikamy wielu złych rzeczy z wyjątkiem tego jednego „małego” zła, z którym zawarliśmy kompromis. Tymczasem mamy unikać wszelkiego zła. A zwłaszcza tego, które nas najczęściej pokonuje i dlatego wciąż się do nas łasi.
4. Na koniec św. Paweł przypomina nam o naszej zależności od łaski Boga. Nasze wysiłki są ważne, ale to sam Bóg pokoju nas uświęca. Jest w tym pewien paradoks, nie ma co ukrywać. Bo z jednej strony mamy całą listę zadań do wykonania, a z drugiej wszystko zależy od Boga. Wracając do analogii ze świątecznymi wypiekami – można mieć superprzepis i wykonać wszystko, jak należy, a i tak ciasto się nie uda. Dawniej gospodynie, wkładając do pieca ciasto, czyniły nad nim znak krzyża. Wiedziały, że bez Bożego błogosławieństwa nic się nie uda. Róbmy wszystko tak, jakby wszystko zależało od nas. Ale ufajmy Bogu tak mocno, jakby wszystko zależało tylko od Niego. Oto stary, sprawdzony przepis na świętość. Takie są najlepsze.