Gdy weźmiemy pod uwagę, że Jezus jest Mesjaszem i Oblubieńcem, a ostatnia wieczerza jest ucztą weselną Nowego Przymierza, słowa te nabierają nowego znaczenia. W starożytnej tradycji żydowskiej jednym z obowiązków oblubieńca było przygotowanie domu dla oblubienicy, tak aby po skonsumowaniu związku małżeńskiego mąż mógł zabrać ją od jej rodziny i sprowadzić do domu swojego ojca, aby zamieszkała z nim i stała się częścią jego rodziny. Jezus do tego porównania dodał wzmiankę o swym spóźnionym i nieoczekiwanym nadejściu. Dlatego też „królestwo niebieskie podobne będzie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego”. Porównując nadejście królestwa Bożego do nadejścia oblubieńca, Jezus czerpie ze zwyczajów weselnych, z których jednym była procesja z drużbami. Najważniejszą chwilą starożytnych wesel żydowskich było powitanie oblubieńca, który przybywał, aby zabrać do siebie oblubienicę. Kiedy oblubieniec wreszcie nadchodzi, jest bardzo surowy dla pięciu panien, którym zabrakło oliwy. Nie chodzi tu bowiem o zwykłe przyjęcie weselne, zwykłego oblubieńca i zwykłe panny. Chodzi o niespodziewane nadejście Mesjasza w czasie sądu ostatecznego. „Panny” symbolizują dwa rodzaje ludzi: tych, którzy są duchowo przygotowani na sąd ostateczny, oraz tych, którzy nie są duchowo przygotowani. Pięć roztropnych panien bierze swoje lampy i wchodzi do radości wiecznego królestwa Bożego.
A co oznacza pozostać z lampkami bez oliwy? Jeśli się ktoś zastanawia, dlaczego zabalsamowano ciało Lenina i wystawiono je na widok publiczny, to jedną z przyczyn była chęć odebrania wieczności części tego, co do niej należy. Ponieważ bez Boga nie da się pokonać śmierci, próbowano przynajmniej pokonać martwe ciało, które poddane jest prawu rozkładu. Jest to ostentacyjne, choć infantylne odgrażanie się śmierci, która ma zobaczyć, że jej ofiara mimo wszystko przetrwała. Taki był jeden z głównych celów mumifikacji Lenina. „Zabrałaś go nam” – mówili komuniści do śmierci. „Ale my ci udowodnimy, że potrafimy go zatrzymać przy sobie”. „Wasza groźba jest dziecinna, a duma obłąkana” – odpowiedziała śmierć. „Moim zadaniem nie jest zabranie z tej ziemi jego oblicza, lecz tego, co było jego życiem, a co wy tak bardzo kochacie – czyli jego oddechu. On zgasł: jak lampa. Zabrałam knot i oliwę, a wy możecie zachować naczynie, które mnie nie obchodzi. Kochaliście jego płomień i światło. Dlatego teraz obnosicie się z bezwartościowym naczyniem, w którym były trzymane. Ugasiłam już wiele wspaniałych płomieni, którym stawiacie pomniki”. Sprawdźmy, czy nasze lampy są porządnie zaopatrzone w oliwę wiary w Zmartwychwstałego.
Jest ciekawym świadectwem rozwoju myśli teologicznej judaizmu. Zawiera między innymi najwyraźniej spośród ksiąg Starego Testamentu zarysowaną prawdę o życiu wiecznym – temat kluczowy dla Nowego Testamentu, w Starym, prócz paru wzmianek, właściwie nieobecny. Czytany tej niedzieli fragment nie niesie jednak tak ważkich treści. Wybrany, by pasował tematyką do Ewangelii – przypowieści o pannach mądrych i nieroztropnych – jest pochwałą mądrości.
„Wielu mądrych to zbawienie świata, a król rozumny to szczęście narodu” – mówi autor księgi. Swoją naukę kieruje jednak nie do anonimowych „wielu”, ale do mających władzę nad innymi, do królów. „Jeśli wam miłe trony i berła, o władcy ludów, czcijcie Mądrość, byście królowali na wieki”. To właśnie im przede wszystkim potrzebna jest mądrość, bo od nich zależy los wielu ludzi.
Autor księgi nie mówi w tym momencie, na czym owa mądrość polega, ale koncentruje się na stwierdzeniu, że znaleźć ją dość łatwo: „Uprzedza bowiem tych, co jej pragną, wpierw dając się im poznać” – pisze. A chwilę później: „Kto dla niej wstanie o świcie, ten się nie natrudzi, znajdzie ją bowiem siedzącą u drzwi swoich”. Jakby mówił: wystarczy chcieć, a mądrość się znajdzie. To także w dzisiejszych czasach bardzo ważne spostrzeżenie.
Dlaczego? Można się nie zgodzić, ale sporo wokół nas głupoty. Zamiast przewidywania – krótkowzroczność, zamiast trzeźwej oceny faktów – wiara w przyjęte z góry tezy. Do tego gruboskórny brak empatii wobec inaczej myślących i szyderczy śmiech tam, gdzie wystarczyłoby się zastanowić. Tymczasem, by posiąść mądrość, nie trzeba kończyć nie wiadomo jakich fakultetów. Wystarczy tylko (a może aż?) prawość charakteru, szacunek dla faktów, używanie rozumu… Właśnie to chce powiedzieć dzisiejszemu czytelnikowi autor powstałej przed wiekami Księgi Mądrości. Zwłaszcza tym, którzy mają jakąś władzę nad innymi.
1.To prawda, smutek dopada nas wtedy, gdy zaczyna brakować nam nadziei. A tę nadzieję odbiera najbardziej śmierć tych, których kochamy. Nieraz wpadamy w poczucie beznadziei, śledząc wiadomości. W obliczu okropności naszego czasu dochodzimy do wniosku, że zło, przemoc, wojna, niesprawiedliwość są potężniejsze niż siły dobra. Ku czemu to wszystko zmierza – pytamy. Na dnie naszych lęków czai się jednak lęk przed śmiercią jako definitywnym końcem naszego własnego życia. Paweł, głosząc Ewangelię, niesie pociechę mieszkańcom Salonik, a także nam.
2. Na czym opiera apostoł swoją pociechę? Na Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał. Powstanie z grobu Jezusa rzuca światło na nasze życie i na naszą śmierć. Jest to światło nadziei. Ostatecznie bowiem „na zawsze będziemy z Panem”. To jest sedno obietnicy Ewangelii. Nie zostaniemy sami w śmierci i po niej. Spotkamy naszego Zbawiciela. On w dniu ostatecznym wyjdzie nam naprzeciw, na spotkanie. Już teraz jest z nami.
3. Pewne szczegóły powtórnego przyjścia Jezusa mogą wydać się nam dziwne. „Pan zstąpi z nieba na hasło i na głos archanioła, i na dźwięk trąby Bożej”. To obrazy apokaliptyczne, których nie da się przetłumaczyć na pojęcia czy reporterski opis nadchodzącej paruzji. W każdym razie ostateczne przyjście Pana będzie całkowicie Bożą inicjatywą. Benedykt XVI tłumaczy, że to przyjście Pana dokonuje się także dzisiaj. Trąba Boża to głoszenie Ewangelii. „W słowach Ewangelii ON, wieczne Słowo, przychodzi w ludzkich słowach aż do naszej codzienności, aż do naszych ubogich myśli i słów, jest w nich, przemawia do nas i dotyka (…). Pozwólmy, aby trąba anioła, aby słowo Ewangelii zapadały głęboko w nasze dusze i niosły nam pocieszenie. Pozwólmy, aby to nas dotknęło i do nas przemówiło. Nauczmy się kochać Eucharystię, tak abyśmy byli coraz bardziej przeniknięci »dzisiaj« Jego przyjścia, abyśmy także w ciemnych chwilach nosili głęboko w naszych duszach dźwięk Jego słowa i blask Jego światła”.
4. Mowa jest także o obłoku i o porwaniu w powietrze. Znowu trzeba unikać dosłownych fizycznych skojarzeń. Obłok to nie chmurka, na której uniesiemy się w górę, do nieba. W Biblii „obłok” jest symbolem Bożej obecności, ale ukrytej, tajemniczej, nieuchwytnej. Niebo to wejście w ten obłok, a raczej bycie przez niego pochwyconym. Oddychanie świeżym „powietrzem” Boga – to nawiązanie do tchnienia, które Stwórca dał człowiekowi na początku. Będziemy oddychać kiedyś Bogiem pełną piersią. Dziś dusimy się powietrzem naszego czasu, pełnym kłamstw, ideologii i ziemskich pokus. Kiedyś zostaniemy uwolnieni od tej duchoty. Paweł wzywa nas, byśmy pocieszali się wzajemnie nie jakąś tanią ludzką pociechą, ale słowem Boga. Podawajmy sobie nawzajem tlen Bożej prawdy i nadziei. Walczmy o to, aby w Kościele rozbrzmiewała trąba Ewangelii, a nie fałszywe tony światowych ideologii. Misją Kościoła jest dbanie o klimat duchowy, o czystość Ewangelii bardziej niż o czystość powietrza.