Kpt. Wrona opowiada

Nad Warszawą dowiedzieliśmy się o problemach z samolotem - powiedział w środę na konferencji kpt. Tadeusz Wrona, który pilotował awaryjnie lądujący na Lotnisku Chopina w Warszawie samolot LOT-u Boeing 767.

"W Warszawie nie schodziliśmy awaryjnie do lądowania. Pierwsze podejście było normalne. Ten moment dla nas krytyczny pojawił się dopiero przy pierwszej nieudanej próbie wypuszczenia podwozia, w rejonie Warszawy" - powiedział pilot, pytany o to, kiedy dowiedział się o problemach z samolotem.

Jak dodał, w tym momencie załoga przerwała podejście do lądowania i zaczęła się zastanawiać o przyczynach problemów z podwoziem.

Pilot przyznał, że był zaskoczony brakiem możliwości wypuszczenia podwozia. - Z 500 razy latałem tym samolotem. zawsze podwozie się otwierało, tym razem nie - wyjaśnił.

Próby wypuszczenia podwozia były podejmowane wielokrotnie, niemal do samego końca lotu. Także przez przeciążenie (kontrolowany wstrząs).

Kpt. Wrona mówił też, że wcześniej komputer samolotu zasygnalizował usterkę, polegająca na ubytku płynu i spadku ciśnienia w centralnej instalacji hydraulicznej (jednej z trzech, obok instalacji lewej i prawej). Dodał, że zostały podjęte opisane w specjalnym dokumencie działania, które zneutralizowały te usterkę. (Chodziło m.in. o wyłączenie pompy). W efekcie także klapy trzeba było wysuną za pomocą systemu awaryjnego i to się udało. Czy wobec stwierdzenia usterki samolot powinien wrócić do Nowego Jorku,albo lądować na innym lotnisku zapasowym?  - Nie było powodu, by nie kontynuować lotu - ocenił kpt. Wrona, a szef floty transatlantyckich boeingów Lotu Jerzy Makula dodał, że wspomniany dokument nie wspomina o nakazie skorzystania w takiej sytuacji z lotniska zapasowego.

- Trenujemy takie sytuacje w symulatorze - dodał kpt. Wrona.

- Zawsze staramy się lądować delikatnie - powiedział pilot. Dodał, że w ostatnich sekundach lotu, tuż przed lądowaniem, myślał przede wszystkim o ludziach znajdujących się na pokładzie maszyny. "Musimy zadbać o to, że ci ludzie lecą z nami (...) i nie możemy sobie pozwolić na jakikolwiek błąd, czyli że kontakt z ziemią nie może być twardy" - powiedział Wrona.

Jak tłumaczył, gdyby doszło do twardego lądowania, to uszkodzeniu mogła ulec konstrukcja samolotu, która "przygotowana jest do tego, że samolot może oprzeć się na gondolach silników i kadłubie i on to obciążenie wytrzyma".

Kapitan dodał, że przy uderzeniu, przeciążeniu, mogło dojść do urwania lub uszkodzenia jakiejś części, która uniemożliwiłaby odpowiednie "podparcie samolotu". "Mogłoby dojść do urwania silnika i to mogłoby doprowadzić do poważnych skutków" - stwierdził Wrona.

Kapitan mówił, że prawdziwą ulgę poczuł, kiedy szef pokładu powiedział mu, że pasażerowie już się ewakuowali, a maszyna jest pusta. "Ulgę poczuliśmy, gdy (...) samolot się zatrzymał i można było rozpocząć ewakuację (...). Pełną ulgę odczułem, gdy szef pokładu zameldował, że pokład jest pusty" - powiedział Wrona

Przyznał, że tamtego wieczoru trudno mu było zasnąć, bo do 23.00 ciągle dzwoniły jego telefony. A potem ciągle jeszcze myślał, co można było zrobić lepiej.  Dodał żartem, że Lot wyszedłby z tego lepiej, gdyby samolot "zaparkował"  300 m dalej, a nie ma skrzyżowaniu pasów startowych.

« 1 »

PAP, jdud