Czterej kolejni sztygarzy z oddziału elektrycznego kopalni Wujek-Śląsk usłyszeli zarzuty w śledztwie dotyczącym katastrofy w tej kopalni w 2009 r. Jeden z nich odpowie za wysłanie górników do pracy tam, gdzie nie powinni przebywać. Dwaj górnicy z tej grupy zginęli.
18 września 2009 r. w wyniku zapalenia i wybuchu metanu w rudzkiej kopalni zginęło 20 górników, a 37 zostało rannych. W sumie prokuratorskie zarzuty w tej sprawie usłyszały już 22 osoby. Nie dotyczą one bezpośrednio spowodowania katastrofy, ale zaniedbań i działań, które pośrednio mogły się do niej przyczynić. Podejrzani nie przyznali się do winy i odmówili składania wyjaśnień.
"Postawione w ostatnim czasie zarzuty dotyczą przede wszystkim sprowadzenia niebezpieczeństwa powszechnego dla życia i zdrowia górników, a także m.in. uporczywego naruszania praw pracowniczych i poświadczenia nieprawdy w dokumentach" - poinformowała w piątek PAP rzeczniczka katowickiej Prokuratury Okręgowej prok. Marta Zawada-Dybek.
Zarzuty usłyszeli dwaj sztygarzy zmianowi: sztygar oddziałowy oraz jego zastępca. Większość dotyczy nieprawidłowości przy naprawie, konserwacji i eksploatacji użytkowanych pod ziemią urządzeń, głównie elektrycznych. Śledztwo potwierdziło, że w kopalni przymykano oko na ich stan techniczny i defekty.
Jeden ze sztygarów zmianowych odpowie także za wysłanie w dniu katastrofy sześciu górników do prac transportowych w rejonie szczególnego zagrożenia tąpaniami, gdzie - zgodnie z obowiązującymi procedurami - nie mieli prawa przebywać. Dwaj górnicy z tej grupy zginęli w katastrofie. Już krótko po wypadku wskazywano, że w kopalni złamano zasady dotyczące ograniczenia przebywania ludzi w takich rejonach; potwierdziło to dochodzenie nadzoru górniczego oraz śledztwo prokuratury.
Ten sam sztygar usłyszał pięć zarzutów poświadczenia nieprawdy w dokumentach. Chodzi o protokoły odbioru technicznego rozmaitych maszyn i urządzeń - elementów wyposażenia ściany wydobywczej. Zgodnie z przepisami, aby dopuścić je do eksploatacji np. po naprawie, konieczna była opinia rzeczoznawcy. Sztygar - jako członek zajmującej się tym komisji - potwierdzał sprawność urządzeń bez takiej opinii. Wcześniej nadzór górniczy ustalił, że urządzenia elektryczne i ich oprzyrządowanie były w fatalnym stanie, co również przyczyniło się do katastrofy.
Katastrofa w rudzkiej kopalni była jedną z największych w ostatnich latach tragedii w polskim górnictwie. Wyjaśniająca jej okoliczności prokuratura przesłuchała ponad 500 osób. W czerwcu postawiono pierwsze zarzuty, niedługo potem kolejne. Podejrzani to elektromonterzy, osoby dozorujące ich pracę oraz sztygarzy zmianowi. Są podejrzani m.in. o sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia górników. Stawiane im zarzuty nie wiążą się bezpośrednio z katastrofą, ale dotyczą okresu sprzed tragedii.
Śledztwo w tej sprawie zostało przedłużone do marca przyszłego roku. Prokuratura zapowiada przedstawienie zarzutów kolejnym osobom. Podejrzanym może grozić nawet 12 lat więzienia.
Poza prokuraturą przyczyny katastrofy badały organa nadzoru górniczego. Komisja Wyższego Urzędu Górniczego uznała, że za tragedię odpowiada nie natura, a ludzkie zaniedbania. Do najistotniejszych zaliczono dopuszczenie do nagromadzenia się wybuchowej ilości metanu. Było to spowodowane m.in. niedotrzymaniem warunków przewietrzania ściany wydobywczej. W fatalnym stanie były przewody elektryczne; z jednego z nich pochodziła iskra, która zapaliła metan. W zagrożonym rejonie pracowało zbyt wielu górników.
Nadzór górniczy zdecydował o zastosowaniu sankcji lub wysłaniu wniosków do sądu wobec 34 osób (w tym czterech z kierownictwa kopalni), którym zarzucono naruszenie przepisów i rozmaite uchybienia - żadne z nich samo w sobie nie miało związku z katastrofą, ale połączone mogły się do niej przyczynić. 13 pracowników zostało odsuniętych od pełnionych funkcji. Sprawy 14 z 21 osób, obwinionych przez nadzór górniczy o naruszenia przepisów bhp (dotyczących m.in. zagrożeń pożarowych, tąpaniami, gazowych, pyłowych czy wodnych) w drugą rocznicę tragedii zostały przedawnione.
Do tragedii doszło 18 września 2009 r. po godz. 10 w wyrobisku 1050 m pod ziemią. W dniu wypadku zginęło 12 górników, ośmiu kolejnych zmarło w następnych dniach w szpitalach. Ostatnia ciężko poparzona osoba - 3 października.
Krótko po katastrofie przypuszczano, że w kopalni doszło do zapalenia metanu. Później okazało się, że groźny gaz także wybuchł. Górników zabiły płomienie, sięgająca tysiąca stopni Celsjusza temperatura, podmuch i przemieszczająca się fala ciśnienia oraz nienadająca się do oddychania atmosfera. (PAP)
mab/ abr/