Pod Wall Street powinni protestować prawdziwi kapitaliści, bo bezkarność spekulantów i bankierów uderza właśnie w wolny rynek.
17.10.2011 14:20 GOSC.PL
Od Chicago i Nowego Jorku przez Madryt, Rzym i Warszawę po Sydney i Hongkong. Na ulice największych światowych metropolii wyszły tłumy ludzi demonstrujących swój sprzeciw wobec… no właśnie, wobec czego? Po wandalach, nazywanych na wyrost „anarchistami” (cóż za Wersal!), włamujących się do rzymskiego kościoła i niszczących figurę Matki Bożej, podpalających sklepy i samochody, domyślam się, że dla części z nich to protest przeciwko religii, tradycji i kulturze oraz przeciwko kolejkom w sklepach i spalinom samochodowym. Po Ryszardzie Kaliszu, właścicielu pięknego Jaguara, chcącym dołączyć się do warszawskich „oburzonych” na kapitalizm, wnioskuję, że protestującym chodzi o takie opodatkowanie bogaczy, żeby Kaliszowi starczyło tylko na 10-letniego Fiata Punto. Po hasłach na transparentach w rodzaju „Kapitalizm nie działa” i niesionych podobiznach zbrodniarza Che Guevary rozumiem, że lekarstwem na światowy kryzys ma być wprowadzenie realnego socjalizmu i dyktatury proletariatu (i niech nam tu Chińczycy bzdur nie opowiadają, że to nie działa w gospodarce…).
Oczywiście można poprzestać na kpinie. Albo raczej na sprawnym uporaniu się przez wymiar sprawiedliwości z tymi, którzy zwietrzyli kolejną okazję do burd ulicznych. Tyle że główny problem światowego „oburzenia” kapitalizmem polega nie tyle na tych skrajnych przykładach, ile na wielkim nieporozumieniu. Otóż to, przeciwko czemu protestują „oburzeni”, niewiele ma wspólnego z kapitalizmem. W USA ludzie okupujący Wall Street wytykają bankierom i spekulantom giełdowym bezkarność i czerpanie zysków z plotek spekulacyjnych rujnujących życie tysięcy zwykłych obywateli. I ja staję w jednym szeregu z „oburzonymi”. Tyle że nie nazywam tego walką z kapitalizmem. Istotą wolnego rynku jest ryzyko i ponoszenie wszelkich jego konsekwencji. Jeśli moja firma upadnie, to albo się pozbieram, albo nie, ale wyciąganie mnie z finansowej zapaści i ładowanie milionów czy miliardów w mój biznes, nie jest zadaniem państwa. Tym bardziej, jeśli prowadzę swój biznes nieuczciwie i nieracjonalnie projektuję wydatki i inwestycje, wiedząc, że i tak z tarapatów wyciągnie mnie pomocna dłoń państwa. Słuszne zatem jest oburzenie na bezkarność tych szefów banków, którzy nie ponieśli żadnych konsekwencji swoich ryzykownych operacji. Zwykły John Smith musiałby zbankrutować, gdyby jego biznes upadł. Szef banku dostał miliardy od rządu albo… niezłą odprawę.
Śmiejąc się z protestujących przeciwko kapitalizmowi właścicieli jaguarów wcale nie mam zamiaru bronić tych, którzy swoją bezmyślnością doprowadzili do kryzysu, wypaczając przy okazji istotę kapitalizmu. Okupację siedziby giełdy nowojorskiej na Wall Street powinni prowadzić sami kapitaliści. W swojej autobiografii „Kluczowe decyzje” były prezydent USA George W. Bush, którego trudno posądzać o lewactwo czy krytykę kapitalizmu, tak opisał swój stosunek do nowojorskich maklerów i spekulantów: „Nie miałem najmniejszej chęci pracować na Wall Street. Chociaż znałem przyzwoitych i godnych podziwu ludzi, którzy tam pracowali (…), byłem podejrzliwy co do samej branży finansowej. Opowiadałem znajomym, że Wall Street to takie miejsce, gdzie albo cię kupią, albo sprzedadzą, ale tak naprawdę nigdy się tobą nie przejmą – byle tylko dało się na tobie zarobić”. Czy to jest kapitalizm?
Jacek Dziedzina