Społeczne media zawłaszczyły kampanię przed wyborami prezydenckimi w USA w 2012 w stopniu, który kilka lat temu byłby niewyobrażalny. Sponsorują i goszczą debaty kandydatów. Chcą być nieodzowne dla polityków, od których może zależeć ich przyszłość - pisze AP.
Takie giganty pośród mediów społecznych, jak Facebook i Google, starają się przestawiać swoją obecność w polityce, jako zaangażowanie obywatelskie. Twierdzą, że ułatwiają dialog polityczny i zachęcają ludzi do głosowania.
Ale jednocześnie firmy te zatrudniają lobbistów, byłych polityków, tworzą biura PR i akcje polityczne. Starannie pielęgnują kontakty z ustawodawcami, których decyzje mogą wpłynąć na pozycję firmy na rynku i jej otoczenie - pisze agencja AP.
Pod koniec września "Los Angeles Times", komentując utworzenie komitetu akcji politycznej (Political Action Committee - PAC) Facebooka napisał, że jest to kolejny element "politycznej ewolucji" firmy, której błyskawiczny wzrost stworzył nagle potrzebę chronienia interesów Facebooka przez decyzjami polityków, np. przed rygorystycznymi przepisami dotyczącymi ochrony prywatności.
PAC to popularna w USA forma organizowania się w grupy mające wspólne cele polityczne czy lobbingowe. Prawo zabrania korporacjom w Stanach Zjednoczonych przeznaczania pieniędzy na datki dla polityków czy na potrzeby ich kampanii, ale wiele firm tworzy swoje komitety akcji politycznej, które pozwalają na wykorzystanie w tych celach donacji pracowników.
Facebook wydał 550 tys. dol. na 21 lobbistów w pierwszej połowie tego roku, by zyskać wpływ na los ustaw o ochronie prywatności, prawach intelektualnych i patentowych oraz inne formy regulacji rynku. To niewiele jak na firmę tej skali, ale niemal dwa razy więcej niż w 2010 roku.
Wraz z telewizją NBC Facebook będzie gościł debatę Republikanów ubiegających się o nominację prezydencką swej partii podczas prawyborów New Hampshire.
Założyciel firmy Mark Zuckerberg przeprowadził w kwietniu wywiad z prezydentem USA Barackiem Obamą. Facebook zatrudnił osoby z administracji byłych prezydentów - Billa Clintona i George'a W. Busha. Republikańscy ustawodawcy chętnie odwiedzają siedzibę firmy w Palo Alto w Kalifornii - podkreśla "Los Angeles Times".
Internetowy olbrzym Google w 2011 roku wydał do tej pory 3,5 mln dol. na lobbing, a rok temu jego PAC rozdał między politycznych kandydatów 345 tys. dol. Stał się ważnym graczem medialnym kampanii wyborczej, gdy wraz z prorepublikańską telewizją Fox News zorganizował we wrześniu debatę Republikanów. Kolejną taką konfrontację Republikanów aspirujących do nominacji w wyborach prezydenckich Google gościć będzie w stanie Iowa podczas tamtejszych popularnych prawyborów w formie lokalnych zebrań partyjnych (tzw. caucuses).
Twitter, o którym ledwie było słychać podczas ostatniej kampanii prezydenckiej, stał się wirtualnym forum, na którym należy być, jeśli chce się podjąć wątek polityczny dający się zawrzeć w 140 znakach - poucza AP.
Pracownicy firm internetowych i mediów społecznych zazwyczaj skłaniają się politycznie ku Demokratom - pisał we wrześniu "Los Angeles Times", ale firmy dokładają starań, by wyglądać na obiektywne i równoważą prywatne datki od swoich pracowników na rzecz Demokratów pieniędzmi zbieranymi przez PAC na rzecz Republikanów.
Wpływy i koneksje to nie jedyne powody, dla których media społeczne chcą być widoczne na scenie politycznej. Podstawową przyczyną jest wola uczestniczenia w najważniejszych debatach i dyskusjach - uważa ekspert od cyfrowej komunikacji Sam Weston. W przyszłym roku wybory będą najbardziej omawianą, najważniejszą społecznie i politycznie kwestią. "To ma sens - dbać o swoje interesy polityczne i jednocześnie być forum, na którym ludzie rozmawiają o polityce" - mówi Weston. Dodaje, że dla mediów społecznych równie ważne jak polityka jest też bycie "cool".