Tydzień Miłosierdzia to wielkie pytanie Kościoła do każdego z nas: „co robisz dla braci?”
03.10.2011 12:00 GOSC.PL
Dzisiaj unijni urzędnicy mają kolejny raz debatować o wysokości pomocy, jaką wspólnota ma przekazać w przyszłym roku na rzecz najuboższych. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, w 2012 na ten cel ma iść 113 milionów euro. To za mało – ostrzegają organizacje charytatywne, które już martwią się, że może zabraknąć pieniędzy, z których miałaby być finansowana pomoc dla najbiedniejszych mieszkańców Unii. To prawie czterokrotnie mniej niż w latach ubiegłych, kiedy na pomoc najbardziej potrzebującym przeznaczano ze środków unijnych nawet blisko pół miliarda euro.
Na stronach serwisu uniaeuropejska.eu można dowiedzieć się, że w samej Unii Europejskiej 43 miliony (!) ludzi są zagrożone brakiem żywności. Znaczy to ni mniej, ni więcej tyle, że na pełnowartościowy posiłek mogą sobie pozwolić zaledwie co drugi dzień. Trudno pojąć, jak to w ogóle możliwe i jakim cudem taka sytuacja ma miejsce w cywilizowanym społeczeństwie. Mnie tym bardziej to przeraża w kontekście wysłuchanego niedawno na antenie Polskiego Radia reportażu o tym, jak wielkie sieci handlowe wyrzucają żywność, której nie udało się sprzedać, a jej termin przydatności powoli mija. Na śmietniku ląduje mąka, makarony, konserwy, warzywa. Do tych śmietników przychodzą biedni i zabierają to, co jeszcze można wykorzystać. Takie sceny nie dzieją się gdzieś daleko. Bohaterami reportażu byli mieszkańcy Warszawy. Naprawdę, przykro tego słuchać.
Przykre jest to, że żywność – jak każdy inny towar – jest przedmiotem spekulacji, a na tych spekulacjach cierpią najbiedniejsi. Przykre jest też to, że kolejny raz za kryzys mają zapłacić najbiedniejsi. Właśnie tak, bo unijni urzędnicy argumentują cięcia koniecznością wprowadzenia oszczędności i walką z kryzysem.
Zgadzam się, że zasiłki i pomoc socjalna jest w pewnym sensie korumpowaniem ubogich, ale z drugiej strony – jak mówił jeden z polskich ekonomistów w rozmowie z dzinnikarzem GN – w cywilizowanym kraju nie można pozwolić, by ludzie umierali z głodu na ulicach. Potrzeba przede wszystkim takiego zarządzania państwem i zasobami ludzkimi, by każdy chciał i mógł zarobić na siebie i na rodzinę. Jednak o tych, którzy sobie z takich czy innych względów nie radzą, musimy zadbać.
Rozpoczęliśmy kolejny Tydzień Miłosierdzia. Ten krótki czas nie może być dla nas listkiem figowym, przykrywającym naszą nieudolność na rzecz pomocy naszym bliźnim. Kiedy piszę ten tekst, nie wiem jeszcze, co zdecydują unijni urzędnicy. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że ich decyzja – jaka by nie była – nie zwalnia nas z konieczności osobistego zaangażowania w troskę o najbiedniejszych. Dzisiaj jest nam dużo łatwiej. Są wyspecjalizowane organizacje, które dokładnie wiedzą, gdzie, komu i czego potrzeba. Chyba w każdej polskiej parafii są zespoły charytatywne. Jest Caritas. Nie trzeba wiele wysiłku, by pomoc nasza pomoc trafiła tam, gdzie trzeba.
Jeśli decyzja w sprawie pomocy z UE pozostanie taka, jaka jest teraz, to kto będzie miał zająć się tymi, którzy są w potrzebie? Może właśnie tegoroczny Tydzień Miłosierdzia będzie szczególny. Może warto rozejrzeć się wokół siebie i zapytać, co ja osobiście mogę zrobić, by w mojej parafii, w moim sąsiedztwie, w moim mieście żyło się lepiej – i to nie tylko przez ten jeden tydzień w roku.
On ma nam tylko przypominać, że w chrześcijaństwie bezinteresowna pomoć świadczona drugiemu człowiekowi jest realizacją testamentu pozostawionego nam przez samego Jezusa. Tydzień Miłosierdzia to wielkie pytanie Kościoła do każdego z nas: „co robisz dla braci?”, a nie tylko ogólnonarodowa mobilizacja, by przynajmniej raz w roku być człowiekiem.
Jan Drzymała