Kibice na całym świecie starają się zdeprymować drużynę rywali swojego klubu (reprezentacji narodowej), dobierając w miarę proste oraz symboliczne metody, zazwyczaj odwołujące się do zakorzenionych, a niemiłych dla swych przeciwników stereotypów: cywilizacyjnych, kulturowych, religijnych, historycznych, politycznych. Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem.
01.10.2011 20:53 GOSC.PL
Kibice Legii Warszawa wywiesili na trybunach podczas meczu swojej drużyny w piłkarskiej Lidze Europejskiej z Hapoelem Tel Awiw ogromny transparent, na którym - obok nazwy ich ukochanego klubu - znalazło się słowo jihad (chociaż w języku polskim częściej używa się wersji: dżihad).
No i wybuchła ogromna dyskusja, czy w ten sposób po raz kolejny nie ujawnił się tradycyjny, wyssany z mlekiem matki (jak to zgrabnie, elegancko i dyplomatycznie ujął były premier Izraela) polski antysemityzm. Zaczęto też wgłębiać się w znaczenie wypisanego na transparencie wyrazu: czy oznacza on świętą wojnę (w domyśle: zbrojną) muzułmanów z niewiernymi (w tym konkretnym przypadku z Żydami), czy też tylko bezgraniczne poświęcenie dla swojej sprawy bądź religijną gorliwość. Przez media przewinęło się wielu arabistów, generalnie odrzucających antysemicki kontekst dżihadu, nie zabrakło też jednak głosów zdecydowanie potępiających to, co zrobili zagorzali fani stołecznej drużyny.
Pojawiły się też natychmiast odwołania do widowiskowego sporu, jaki toczą od pewnego czasu tzw. kibole z premierem Donaldem Tuskiem, z jego rządem i - co szczególnie ważne przed wyborami - z Platformą Obywatelską, ani snucia katastroficznych wizji, jakie to sankcje mogą spaść na Legię ze strony czułej na punkcie politycznego słuszniactwa Europejskiej Federacji Piłki Nożnej.
Śledzę to zamieszanie z dużym rozbawieniem, ponieważ kibice na całym świecie starają się bardziej lub mniej kulturalnie i dowcipnie zdeprymować drużynę rywali swojego klubu (reprezentacji narodowej), dobierając w miarę proste oraz symboliczne metody, zazwyczaj odwołujące się do zakorzenionych, a niemiłych dla swych przeciwników stereotypów: cywilizacyjnych, kulturowych, religijnych, historycznych, politycznych. Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem.
Skoro przeciwnikiem Polaków jest drużyna z Izraela, to trzeba ją zdenerwować przypomnieniem odwiecznego konfliktu Żydów z Arabami. Jeśli przyjeżdża klub z Niemiec czy z Rosji, na stadionie pojawiają się patriotyczne hasła nawiązujące do tragicznej historii Polski, tak bardzo związanej z zaborczymi aspiracjami obu sąsiednich państw. Drużyny z Czech kojarzą się z knedliczkami i niezbyt odważną postawą podczas wojen, Anglikom oraz Francuzom czasami wypomina się niewypełnienie sojuszniczych zobowiązań we wrześniu 1939 roku (i nie robią tego wcale kombatanci), Włochom pikantne przygody premiera Silvia Berlusconiego.
Nie wiem, czy można w tych i w podobnych im przypadkach mówić o zniesławianiu, obrażaniu i upokarzaniu sportowego rywala, jego państwa narodu, wiary, obyczajów. Moralni, polityczni i językowi puryści są pewnie bardziej radykalni w swych sądach na ten temat od mniej poważnie patrzących na ów problem publicystów. Ważny jest także bieżący kontekst wpływający na to, że te same hasła, okrzyki i zachowania raz traktuje się jako czyny o znamionach przestępstwa, kiedy indziej zaś jako niezbyt wybredne, ale nie przekraczające granic prawa formy dopingu.
Trudno, w sferze publicznej, a jest nią także sport, trzeba być przygotowanym na różne niespodzianki ze strony kibiców przeciwnej drużyny. Inaczej nie warto w ogóle wychodzić na murawę, parkiet, bieżnię, lód, czy jakąkolwiek inną arenę sportowych zmagań.
Jezy Bukowski