Muzyka liturgiczna powinna wznosić ku Bogu. Tymczasem „w pogoni za modernizacją i gustami publiczności posiadającej coraz gorsze wykształcenie muzyczne”, zniża się ona „do rytmów, które przypominają piosenki i nie wywołują żadnego religijnego napięcia”.
„To muzyka rozrywkowa, którą można śpiewać w chórze, a nie muzyka, która zbliża do Boga, która pozwala wiernemu dotknąć mocy i tajemnicy Stwórcy” – uważa publicystka Lucetta Scaraffia.
Rozważaniom dotyczącym „ubóstwa dużej części dzisiejszej muzyki liturgicznej” poświęcony jest artykuł w „L'Osservatore Romano”, Gazeta popiera też tzw. cierpliwość akustyczną, lansowaną przez włoskiego muzykologa, a zarazem diakona stałego, Giovanniego Carli Ballolę, który stwierdził niedawno z ubolewaniem, że „uszy nie mają tego samego przywileju, co oczy, ponieważ nie posiadają powiek”.
„Chciałoby się więc zapytać, dlaczego w kościołach i poza nimi słyszymy często brzdąkanie na gitarach i kaleczące gramatykę chórki, zamiast muzyki «mocnej», jak ją nazywa Quirino Principe. Nasuwa się myśl, że zależy to nie tyle od przedmiotu, lecz że duża część odpowiedzialności spada na podmiot. Nie ma to związku z muzyką, której słuchamy, ale z tym, jak jej słuchamy. Kiedy siadam i nastawiam płytę kompaktową, zdecydowałem się poświecić część mego czasu na dźwięk, mało prawdopodobne, abym wybrał banalną piosenkę, wybiorę raczej coś bardziej wymagającego. Ale kiedy biorę prysznic i potrzebny mi jest podkład do gwizdania, wówczas te wyszydzane piosenki są lepsze od Mozarta” – pisze krytyk „L'Osservatore Romano” Marcello Filotei.