W pustelni ojców kamedułów w krakowskich Bielanach - święta cisza. Nawet helikopter przecinający niebo warczy tu zbyt głośno.
16.09.2011 14:50 GOSC.PL
I to jeszcze, jakby metaforycznie – słychać go na wysokościach. A przecież o kontakt z Wysokościami chodzi mnichom kontemplacyjnym żyjącym według reguły św. Benedykta. A nam niby o to nie chodzi? Wiele wskazuje na to, że - nie, bo lubimy kryć się w dźwiękach podkręconych do najwyższej potęgi. Zamykamy uszy na słuchawki empe - trójek. Zamykamy się w kawiarniach, gdzie wszyscy mówią naraz. Krzyczymy, że nie słyszymy. Krzyczymy, że jest za głośno. Krzyczymy zagłuszając innych i siebie. Zmykamy przed milczeniem, które jednak dopomina się o nas. Także przez obecność zakonów kontemplacyjnych.
Kiedy ostatnio trafiłam do kamedułów na Srebrnej Górze, a niedługo potem do mniszek dominikańskich w Świętej Annie pod Częstochową – udało mi się zobaczyć ludzi umiejących żyć ciszą. Uczestniczących w swego rodzaju misterium, rozgrywającym się nie tylko na wyznaczonym murami obszarze klasztoru. Misterium, w którym biorą udział zakonnicy i my – odwiedzający ich na chwilę. Na ten krótki czas starający się otworzyć uszy, by usłyszeć szepty i westchnienia, pauzy pomiędzy zdaniami i najważniejsze – święte brzmienie ciszy. A co za tym idzie – wszystkie bogactwa, które cisza roztacza w całej okazałości: pokorę, zamyślenie, spokój i pokój, kontemplację.
Brat - święty Jan Chrzciciel jest u kamedułów od 8 lat. Mówi, że średnia wieku pustelników to 20 – 50 lat. Ale są też 90-latkowie. Jeden z ojców walczył podczas II wojny światowej, bo taki był obowiązek wobec Ojczyzny, a potem wrócił do eremu. Podczas rozmowy na furcie witamy bp Grzegorza Rysia, który właśnie tutaj przyjechał na swoje rekolekcje. Okazuje się, że każdy mężczyzna może tu wybrać się do takiej własnej pustelni. (Kobietom zezwolono wchodzić na teren zakonny tylko w wyznaczone 12 dni do roku.) - Każdy dostaje osobną celę, na herbacie nie można spotykać – opowiada brat. Chodzi o to, żeby spotkać się ze sobą samym w milczeniu.
Siostra Dominika Sokołowska przebywa za kratami klasztoru dominikańskiego 37 lat. – U nas klamka jest od środka, za to trudno się do nas dostać – mówi. Może to jej charyzma, albo po prostu uroda – ale w jej oczach widać ogromną radość ze spełnianego życia. – Nigdy nie żałowałam swojego wyboru, jestem na swoim miejscu – przyznaje.
Mnisi kontemplacyjni modlą się wiele godzin dziennie. Intencje podsyła im cały głośny świat dobrze słyszany w tej ciszy. Zresztą jakoś ciszej jest też wokół samych klasztorów, w kościołach, ogrodach, na drogach. Jakby ten spokój promieniował na okolicę. Więc może i na nas?
Barbara Gruszka-Zych