Portale społecznościowe, takie jak Twitter czy Facebook, coraz częściej służą politykom jako narzędzie do komunikacji z opinią publiczną. Jednak, jak podkreślają medioznawcy, nie są one właściwym miejscem do prowadzenia np. polityki zagranicznej państwa.
Zdaniem medioznawcy Tomasza Łysakowskiego popularność nowych mediów wśród polityków jest w pełni zrozumiała zwłaszcza w okresie przedwyborczym. "Gdy popatrzymy na obecność polityków w internecie to blogi, Twitter, Facebook - wszystkie kanały, którymi można dotrzeć do potencjalnych odbiorców - są bardzo atrakcyjne" - wyjaśnia Łysakowski. Zaznacza jednak, że w przypadku większości polityków ta aktywność po wyborach w naturalny sposób zamiera.
Jednym z polskich polityków, który chętnie korzysta z portali społecznościowych jest minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Na Twitterze m.in. przepraszał w imieniu Polski za przekazanie białoruskim śledczym informacji o rachunkach bankowych opozycjonisty Alesia Bialackiego.
Zdaniem Łysakowskiego Twitter nie jest jednak miejscem, w którym należy prowadzić polską politykę zagraniczną. "To wyglądało dziwnie, bo na Twitterze polityk jest przede wszystkim sobą, a mniej osobą pełniącą określony urząd. To są dwie różne sprawy. W tej sytuacji powinna pojawić się np. oficjalna nota" - ocenił w rozmowie z PAP Łysakowski.
W ocenie miedioznawców, serwisy społecznościowe mogą być bogatym źródłem informacji, ale bywają też "śmietnikiem", w którym każdy może umieścić dowolną wiadomość. "Portale społecznościowe są takim samym źródłem informacji jak wszystkie inne miejsca, gdzie każdy może coś powiedzieć" - mówi Tomasz Łysakowski.
Dlatego - zdaniem prof. Kazimierza Krzysztofka ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej - wobec informacji podawanych w portalach takich jak Twitter czy Facebook należy stosować zasadę ograniczonego zaufania. "Każdy może tam umieścić dowolną informację, która później przechodzi przez inne media i nabiera powagi. Dlatego dziennikarz, tak jak każdy kto z nich korzysta, powinien weryfikować takie źródło informacji" - ocenia prof. Krzysztofek.
Tomasz Łysakowski podkreśla, że informacje podawane w portalach trzeba weryfikować na takiej samej zasadzie jak np. wszelkie SMS-y, otrzymywane również od osób, których numer telefonu znamy. "Czasami może się okazać, że ktoś znajomy chce zrobić nam dowcip i wysłał nam taką nieprawdziwą informację" - powiedział medioznawca.
W jego opinii, pomimo rosnącej popularności Twitter czy Facebook mają jednak małe szanse wyparcia tradycyjnych źródeł informacji. "Dają możliwość zbudowania +fermentu+, ruchu wokół pewnej idei czy wiadomości, ale informacja pierwotna najczęściej rodzi się poza nimi" - wyjaśnia Łysakowski.
"Twitter ma tę przewagę, że to jest krótka forma i rzeczywiście można dzięki niemu szybko +wypuścić+, że coś się dzieje. Jednak, jeśli internauta chce poszerzonej informacji, to na Twitterze jej nie znajdzie. Musi +iść+ do artykułu, w którym znajdzie więcej treści. Dlatego Twitter może pełnić funkcję tablicy reklamowej" - ocenia rozmówca PAP i dodaje, że na podobnej zasadzie działa Facebook.
Zdaniem prof. Krzysztofka, portale społecznościowe jako źródła informacji odciągają ludzi od słuchania radia, oglądania telewizji, a zwłaszcza czytania prasy. "Kto z ludzi w młodym wieku kupuje dzisiaj gazety?" - pyta. "Jest to olbrzymia konkurencja dla profesjonalnych źródeł informacji, które walczą o przetrwanie i same fundują sobie portale internetowe, którymi chcą przyciągnąć internautów" - ocenia ekspert SWPS. Przypomina, że dzisiaj właściwie każda gazeta, stacja radiowa czy telewizyjna oprócz rozbudowanej strony internetowej zakłada też swój profil na Facebooku.
Prof. Krzysztofek podkreśla jednak, że to właśnie profesjonalni dziennikarze z tzw. mediów instytucjonalnych mają większe szanse dotarcia do informacji wiarygodnych. "Mają możliwości weryfikacji informacji, poza tym mają pieniądze na to, by uzyskać informacje z pierwszej ręki np. na międzynarodowych konferencjach" - ocenia.
Jego zdaniem na razie nie wiadomo, czy portale społecznościowe w przyszłości staną się źródłem informacji porównywalnym do tradycyjnych, instytucjonalnych mediów. "Zadecyduje o tym zmiana pokoleniowa. Dziś gimnazjaliści, licealiści już tak przywykli do +buszowania+ w sieci i szukania tam informacji, że może im to wystarczyć, co oznaczałoby kryzys mediów głównego nurtu. Ludzie, którzy przywykli do czytania gazet i oglądania telewizji będą korzystali z tej formy komunikowania, ale będzie ich coraz mniej" - ocenia.