Senatorowi Cimoszewiczowi nie podoba się Kościół. A mi nie podoba się senator Cimoszewicz.
14.09.2011 12:18 GOSC.PL
Włodzimierz Cimoszewicz powiedział w radiu TOK, że nie podoba mu się zaangażowanie hierarchów w politykę. Przestrzegł, że Kościół zaangażował się w wybory w 1991 i 1993 roku i „poniósł wtedy dotkliwą porażkę”. Oznajmił też, że „Kościół nie ma żadnego szczególnego tytułu do wpływania na proces polityczny w demokratycznym kraju. A np. po skandalu w Jedwabnem Kościół milczy i to niezwykle rozczarowujące”.
Zacznijmy od tego, że senatorowi Cimoszewiczowi, jako spadkobiercy lewicy spod czerwonego sztandaru, duchowni w ogóle się nie podobają, trudno więc, żeby podobało mu się to, co robią. Nie wiadomo więc, dlaczego ostrzega Kościół, że zaangażowanie polityczne mu zaszkodzi, skoro przecież właśnie tego by sobie życzył.
Zresztą w wypowiedzi senatora jest sprzeczność. Bo krytykując zaangażowanie Kościoła w politykę, jednocześnie życzy sobie, żeby Kościół się w nią angażował. Czym bowiem byłaby pożądana przezeń wypowiedź Kościoła na temat profanacji pomnika w Jedwabnem, jeśli nie zaangażowaniem w politykę? Do dziś nie wiadomo, czy zrobili to prowokatorzy, czy prywatne bandziory, i głowią się nad tym politycy właśnie. Sprawą Jedwabnego od lat grają rozmaite środowiska jak najbardziej polityczne, wyzywając przeciwników od antysemitów albo od antypolaków. Kto wypowiada się na temat Jedwabnego, siłą rzeczy bierze udział w polityce.
To zresztą normalne, bo od polityki nie da się uciec. Ona jest po prostu życiem, a życie ma ścisły związek z wiarą i moralnością. A trudno, żeby w takich sprawach Kościół miał nie uczestniczyć. Jeśli jednak pan Cimoszewicz ma jakieś wątpliwości co do stanowiska Kościoła w sprawie Jedwabnego, to znaczy, że problem ma on, a nie Kościół. Stanowisko Kościoła na temat profanowania pomników upamiętniających ludzkie tragedie jest oczywiste, nie musi jednak wyrażać się w sposób zgodny z życzeniami polityka.
„Kościół nie ma żadnego szczególnego tytułu do wpływania na proces polityczny w demokratycznym kraju” - mówi senator Cimoszewicz. A otóż ma tytuł - jestem nim ja, obywatel tego kraju. I moja rodzina. I moi znajomi. I wszyscy ci, którzy mówią o sobie „katolik” i dla których to słowo coś znaczy. Nawet jeśli takich ludzi jest dużo mniej niż wszystkich, którzy się za takich podają, to jest to wystarczająco duża grupa, żeby dać Kościołowi szczególny tytuł do „wpływania na proces polityczny”. Kościół nas po prostu reprezentuje, panie senatorze. Nauka Kościoła to po prostu nasze postulaty w życiu społecznym, które mamy prawo zgłaszać w trybie demokratycznym.
Gdyby Kościół miał tylko tylu świadomych członków, co SLD albo i PO, wówczas nie stanowiłby żadnej specjalnej siły, a tym samym nie przeszkadzałby politykom w urabianiu społeczeństwa według słuszniackiego zamówienia. I wtedy też żaden polityk nie kwestionowałby jego prawa do wypowiadania się w sprawach wiary i moralności - czyli polityki.