Pamiętam, jak bardzo byłem zawiedziony, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Lourdes. Niemiło mnie zaskoczyły ulice miasteczka wypchane sklepami z dewocjonaliami. Gdzie spojrzeć: albo puzzle z Panem Jezusem na krzyżu, albo beczka z wrzuconymi do niej Matkami Bożymi różnych rozmiarów…
„To ma być to święte miejsce? A nie są to czasem przekupnie w świątyni?” – myślałem gniewnie. A potem zacząłem się rozglądać i dostrzegłem setki inwalidów z twarzami wypełnionymi nadzieją, życzliwe spojrzenia ludzi użyczających sobie wzajemnie ognia na procesji z lampionami, dałem się porwać nastrojowi śpiewanej w wielu językach pieśni „Po górach, dolinach”. I zacząłem zmieniać zdanie. Podobnie było w Fatimie. Zachwycony Lizboną wsiadłem do autobusu, spodziewając się, że zobaczę uroczą portugalską wioskę. „Maryja wybrała chyba najbrzydsze miejsce w całej Portugalii” – to była moja pierwsza myśl. Szybko jednak dostrzegłem, że piękno tego miejsca „nie jest z tego świata”. Może właśnie tak ma być, by „landszafty” nie rywalizowały z siłą przesłania? O objawieniach prywatnych często mówi się niezbyt przychylnie. A to, że większość była fałszywa, a to, że są za bardzo „ludowe”. Sam tak czasem myślę. Dlatego zaskoczył mnie tekst Bogumiła Łozińskiego (s. 18–21). Uświadomiłem sobie, jak wiele form naszej pobożności ma korzenie w objawieniach prywatnych. I kult Bożego Miłosierdzia i modlitwa różańcowa i nawet Boże Ciało… Na pewno warto o tym pamiętać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Leszek Śliwa