Mało brakowało, a Pawła Wojciechowskiego w ogóle nie byłoby na stadionie w Daegu w konkursie finałowym skoku o tyczce. "Myślałem, by go wycofać" - przyznał trenera świeżo upieczonego mistrza świata Włodzimierz Michalski.
Po nieudanych dla zawodnika WKS SL Zawisza Bydgoszcz eliminacjach, kiedy tylko szczęście sprawiło, że znalazł się w finałowej rozgrywce, pojawił się silny ból pleców. "Jak się rano obudziłem, nie mogłem wstać z łóżka. Pomyślałem, że będzie wielka klapa" - przyznał młodzieżowy mistrz Europy.
"Ból bardzo mu przeszkadzał. Nie ukrywam, że rozważałem nawet możliwość wycofania Pawła z konkursu. Na szczęście znakomicie spisał się cały nasz sztab medyczny i chwała im za to" - zaznaczył trener.
To nie był jedyny problem Wojciechowskiego w Daegu. 22-letni zawodnik miał ogromne kłopoty z aklimatyzacją.
"Paweł bardzo trudno ją przechodził. Nie spał do 2-3 w nocy. Próbowaliśmy cokolwiek robić, ale niestety nie udawało się. W ostatniej chwili dopiero zaskoczyło. W poniedziałek się wyspał i od razu było to widać na rozbiegu. Do tej pory biegał tragicznie. Nie wynikało to z braku formy, ponieważ wszelkie motoryczne sprawdziany wykazywały, że jest w bardzo dobrej dyspozycji, ale z niewyspania i z tym związanego zmęczenia" - powiedział Michalski, który przez cały konkurs miał kamienną twarz i dopiero na sam koniec pozwolił sobie na uśmiech.
"Cieszę się ogromnie, bo jest to rok wyjątkowych sukcesów polskiej tyczki. Zaczęło się od Światowych Igrzysk Wojskowych, potem młodzieżowych mistrzostw Europy, gdzie Paweł zdobył złoto, dalej była uniwersjada w Shenzen i triumf Łukasza Michalskiego, a teraz jeszcze tutaj w Daegu złoto" - nie mógł uwierzyć trener, który chwalił również psychikę Wojciechowskiego.
"On jest bardzo twardy psychicznie. Było to przecież widać. W momencie kiedy jest w dyspozycji i nic mu nie dolega, jest nie do zatrzymania" - ocenił.
Wicemistrz świata juniorów z Bydgoszczy (2008) ostatnie dwa lata miał bardzo trudne. Ciągle leczył kontuzje i nie mógł normalnie startować.
"Ten sukces, to dwa lata pracy, nie tylko ten rok. Ubiegły sezon bardzo solidnie pracowaliśmy, jeżeli chodzi o przygotowania ogólne. Ponieważ Paweł miał dwa lata przerwy, przede wszystkim musieliśmy doprowadzić jego zdrowie do pełnej stuprocentowej dyspozycji, żeby można było wejść w trening specjalistyczny. Stąd takie postępy" - powiedział szkoleniowiec z Bydgoszczy, który powoli przygotowuje Wojciechowskiego do skoków powyżej sześciu metrów.
"Na treningu technicznym w Geochang atakował już 6,10. Oczywiście na gumie, a nie na poprzeczce. To jest znaczna różnica, ale chodzi o to, by się oswajał z takimi wysokościami" - oznajmił.
Na pytanie, jaki sam ma wkład w sukces Wojciechowskiego, od razu odparł: "Ja się nie znam na tyczce, ja tylko pomagam. Ciągle się uczę. Dziękuję Wiaczesławowi Kaliniczence, że mi pomaga. Nie można zapomnieć o Romanie Dakiniewiczu. To jest pierwszy trener Pawła i współpracujemy bardzo blisko, to nie są moje sukcesy, to są ich przede wszystkim. Po prostu jak się trafia dwóch zdolnych ludzi, to trudno, żeby im przeszkodzić" - powiedział o swoich podopiecznych Wojciechowskim i swoim synu Łukaszu, który w Daegu uplasował się na czwartej pozycji.
To pierwszy medal polskiej ekipy w tej imprezie i pierwszy wywalczony w tej konkurencji w historii mistrzostw globu.
Od 15 sierpnia Wojciechowski ma najlepszy rezultat na świecie w tym sezonie. Tego dnia skoczył 5,91 podczas mityngu w Szczecinie, poprawiając po 23 latach rekord Polski, który wynosił 5,90 i należał do Mirosława Chmary.