Na wysokości Żwańca dotarliśmy do Dniestru, który przez stulecia był rubieżą I Rzeczypospolitej, bronioną przez system twierdz, zamków i fortalicji. Ich znaczenie militarne przeminęło, ale żyją w legendzie, gdy śpiewamy o obrońcach „kresowych stanic”.
Za Dniestrem rozciągała się multańska strona, czyli zależne od Wysokiej Porty ziemie Hospodarstwa Mołdawskiego. Tutaj kończyła się cywilizacja sarmacka, wielobarwne, wielokulturowe i wielonarodowe tworzywo Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Po przejechaniu rzeki do zamku droga już niedaleka. Niewiele twierdz i zamków położonych jest równie malowniczo, co zamek chocimski. Od wchodu wsparty jest o Dniestr, od zachodu broniony fosą, jarami, potężnymi murami, wreszcie obwarowaniami ziemnymi i kamiennymi umocnieniami, idealnie wykorzystującymi warunki naturalne. Chociaż zamek nigdy nie leżał w granicach Rzeczypospolitej, tutaj dwukrotnie decydowały się losy naszego państwa. Po raz pierwszy, gdy we wrześniu 1621 r. Jan Karol Chodkiewicz, na czele 65-tysięcznej armii, z której blisko połowę stanowili kozacy, zamknął pod Chocimiem drogę sułtanowi Osmanowi II, ciągnącemu na czele ok. 150-tysięcznej armii na podbój ziem polskich. Po raz drugi, gdy w listopadzie 1673 r. hetman Jan Sobieski w dwudniowej bitwie i po całonocnym czuwaniu na chłodzie i słocie rozbił w pył turecką armię, rozłożoną w starych szańcach Chodkiewicza. Przekreślił w ten sposób upadek Kamieńca Podolskiego oraz traktat w Buczaczu (1672 r.), który z Rzeczypospolitej uczynił wasalny kraj sułtana.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski /GN 33/2011