Miniserial Netflixa, dotyczący zabójstwa młodej dziewczyny, stał się niespodziewanie antyprzemocową kampanią społeczną. Ten cenny obraz, pokazując przemoc zostawia nas z niedosytem. Czy tak miało być?
Wiedziałem, że „Dojrzewanie" jest produkcją filmową, której nie mogę uniknąć. Jako pedagog zajmujący się resocjalizacją, nauczyciel akademicki, ale chyba przede wszystkim jako tata, chciałem sam zobaczyć, co Netflix ma do powiedzenia w kwestii wychowania młodego człowieka i błędów, jakie możemy w tym działaniu popełnić. Być może będzie to zaskakujące, ale po obejrzeniu tego miniserialu czuję silny niedosyt. Kolejne opracowania, recenzje i uwagi, jakie czytałem, mówiły o pojawieniu się filmu, który boli, zatrzymuje nas i nakazuje nam dokonanie jakiejś zmiany. Wiele w tym racji. W kolejnych odcinkach pojawiają się sceny, które faktycznie pozostają w pamięci.
Oto kilka przykładów. Działania policji wpadającej do domu o poranku, chaos w oczach genialnie grających aktorów, wbijającą w fotel rozmowa nastolatka z psychologiem oraz postać policjanta, który nie chce być kiepskim tatą. W filmie tym nie musimy się domyślać, kto kogo skrzywdził. Sam potworny czyn w jakiejś mierze ustępuje miejsca pojawiającemu się wiele razy pytaniu, które ograniczyć można do jednego słowa: dlaczego? Nie znajdujemy na nie odpowiedzi.
Czytając recenzje „Dojrzewania", zobaczyłem dwie postawy. Pierwsza to szok i niedowierzanie. To ważne bicie na alarm. To krzyk dorosłych, rodziców, komentatorów i publicystów, którzy mówią wprost: „Tracimy nasze dzieci!” Druga grupa komentarzy była inna. Prezentowali ją doświadczeni nauczyciele, pedagodzy i terapeuci. Wskazywano w nich, że to ważny obraz, ale nie pokazuje on nic nowego. Cóż, o gustach się nie dyskutuje, ale istnienie tak różnych ocen tej produkcji mocno zastanawia.
Serial Netfixa pokazuje, jak łatwo jest stracić z oczu drobne elementy, składające się na codzienność życia naszych dzieci. Główny bohater filmu wspomina terapeutce, że jego tata nie wie na przykład o tym, iż regularnie unika zajęć wf-u. Niby to drobiazg, ale czyż nie z takich właśnie drobnych elementów składa się nasze rodzinne życie? Tutaj jednak trudno dziwić się tym, których „Dojrzewanie” nie zaskakuje. Dyskusja o obecności rodziców w codzienności młodych osób trwa w Polsce intensywnie od kilku lat. Po pandemii poradnie zdrowia psychicznego dla dzieci i młodzieży zaczęły pękać w szwach. Kryzys zdrowia psychicznego stał się kluczowym elementem reformy psychiatrii dziecięcej, której celem jest w szczególności stworzenie szybkich ścieżek dotarcia młodych osób do specjalistów. Głośne upominanie się o bycie blisko naszych dzieci jest ważne, ale nie serial odkrył tę konieczność tylko np. kampanie Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, które docierają z ważnym przekazem do rodziców dzieci, mówiąc o „dzieciństwie dającym moc”.
„Dojrzewanie" jest produkcją bardzo potrzebną. Jednocześnie to obraz, który niestety w niespójny sposób pokazuje kilka elementów. Z jednej strony wskazano na bezcenne relacje rodzinne, które są punktem wzmacniającym nadzieje na pokonanie trudnej sytuacji. Z drugiej natomiast perspektywy nie pokazano, kolokwialnie rzecz ujmując, „co poszło nie tak" w rozwoju młodego zabójcy. Nie wiemy, kiedy rodzice przestali zaglądać do pokoju syna, kiedy przestali się pytać, jakiej np. muzyki ostatnio słuchał. Omawiany serial pokazuje kolejne odsłony hejtu w sieci, brutalnych, wirtualnych relacji, które bardzo realnie bolą. Ale my, widzowie, nie wiemy, czy morderstwa dokonuje chłopiec, który ma poważne zaburzenia osobowości, jest zakompleksiony i niedojrzały, czy też to zdemoralizowany „nielat”, u którego nie wykształciły się dostateczne umiejętności prospołeczne. Widzimy w tym filmie, że od nas dorosłych, od naszej świadomej obecności rodzicielskiej zależy bezpieczeństwo naszych dzieci. Jednocześnie „Dojrzewanie” rysuje nam karykaturalny obraz szkoły, w której sfrustrowani i niekontrolujący swoich emocji nauczyciele nie tyle uczą i wychowują dzieci, ile raczej próbują „ogarnąć” rzeczywistość, raniąc słowami swoich podopiecznych, którzy nie pozostają im dłużni.
Mam świadomość, że wspominany przeze mnie serial ma siłę mocno prewencyjnego oddziaływania z racji miejsca, w którym powstał. To w zasadzie unikalna forma kampanii społecznej, zatrzymującej się na temacie relacji, a więc wątku, który tak trudno dzisiaj medialnie „sprzedać” w atrakcyjny sposób. Ta lektura pozostawia jednak ogromny niedosyt, który objawia się w mojej głowie pytaniem: Co dalej? Co z nauczycielami, którzy nienawidzą swojej pracy? Co z siostrą młodego zabójcy, którą „wszyscy gnębią", bo jest właśnie jego siostrą? Co z uczniami, którzy wiedzieli, że ich kolega „przesadził”? Co z Jamiem, który trafia do poprawczaka? Co z nim będzie, gdy z niego wyjdzie?
Myślę, że „Dojrzewanie” zatrzymuje nas na tematach niezwykle godnych uwagi. Jednocześnie, co zaskakujące, czyni to w jakiejś mierze w niedojrzały sposób. Łatwo bowiem skupić uwagę na zabójstwie, którego dokonuje młody chłopak. Łatwo zastanawiać się, czy jest „kimś zaburzonym”. Wszak niczym Edward Norton w filmie „Lęk pierwotny” szybko się przemienia z małego chłopca w bezlitosnego i wulgarnego osadzonego. Łatwo też oburzyć się na nas, dorosłych, którzy wychowawczo zawodzimy. Dużo trudniejsze jest szukanie odpowiedzi na pytanie, co mamy w sobie konkretnie zmienić, by być lepszymi rodzicami, albo co zrobić, by ten młody człowiek, który wyjdzie kiedyś z izolacji, nie był de facto skazany na dożywotnie wyrzucenie ze społeczeństwa i być może powrót za kratki.
Gdy po raz pierwszy miałem usiąść do tego serialu z moją żoną, niespodziewanie zaczęliśmy rozmawiać z jedną z naszych córek o ważnej dla niej sprawie. Zagadaliśmy się i zrobiło się za późno na seans. Spędziliśmy razem czas, bezcenny czas. Przypomniała mi się w tym kontekście wypowiedź dr Aleksandry Lewandowskiej, konsultant krajowej w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży. W trakcie spotkania z moimi studentami stwierdziła, że jednym z najważniejszych elementów w budowaniu relacji w rodzinie są zwykłe rozmowy, codzienne spotkania, choć na chwilę wieczorem, w trakcie których dzielimy się tym, co się wydarzyło tego konkretnego dnia. To banalne i być może mało odkrywcze, ale nikt, jak dotąd nie wymyślił nic lepszego, niż codzienna rozmowa, która nas łączy. Kto wie, może kiedyś na temat takich zwykłych spotkań powstanie jakiś miniserial. Myślę, że też będzie... dobry.