„Dlaczego miałbym spełniać pragnienie trędowatego i wzbraniać mu, żeby się odrodził i wypiękniał?” (Antoine de Saint-Exupéry).
Chodź, opowiem ci o miłosierdziu. Dzisiejsza opowieść będzie po raz drugi zaproszeniem raczej do drogi niż do słuchania. Chcesz pójść do źródeł? Przyjmij zatem jako pierwsze założenie: trzeba zacząć od drogi pod krzyż Chrystusa. Tak, na Golgotę, gdzie fizycznie być może już byłeś, stałeś w tej kolejce kłaniających się w milczeniu ludzi, którym dano kilka sekund, by mogli położyć ręce na kamieniu, w który był on wbity. Poczułeś głęboki pokój albo wewnętrzne rozdarcie, zrozumiałeś, że znajdujesz się właśnie w centrum ziemi, w najważniejszym punkcie, jaki wytyczyła jej historia. Tego miejsca nie należy opuszczać duchowo. Żeby zrozumieć, czym jest miłosierdzie Boże, trzeba rozpocząć od nauki języka, w którym się ono objawia. To może być skomplikowana lekcja albo błyskawiczne studium – wszystko zależy od twojej życiowej historii i nastawienia.
Sprawiedliwość dla rany?
Zapisał w swojej powieści „Twierdza” Antoine de Saint-Exupéry: „Wydało mi się, że ludzie mają mylne zdanie na temat szacunku. Gdyż ja zajmowałem się wyłącznie prawami Boga przez człowieka. Oczywiście, nawet żebraka, nie przeceniając jego znaczenia, traktowałem zawsze jak ambasadora Boga. Ale nie uznawałem praw żebraka i jego wrzodów, i jego szpetoty, czczonych w sobie tylko jak idole”. To bardzo trudne zdanie, będzie takich więcej w trakcie naszej podróży, ale nie może być inaczej. Żeby zmierzyć się z własnym cierpieniem, należy zrozumieć, że świat coraz bardziej wystawia je na pokaz. Jeśli zaczyna być traktowane jak bożek, paradoksalnie traci swoją moc. Przestaje wzmacniać, daje jedynie pozór akceptacji ze strony otoczenia i – w konsekwencji – uśpienie. Usprawiedliwiając – zabija. Ci, którzy wierzą, że tak wolno, śnią. W ostatecznym wymiarze znienawidzą za nie Boga, którego posądzą o niezrozumiałość. Albo o nieistnienie. I trudno się im dziwić, w snach wszystko jest przerysowane. „Nie spotkałem czegoś równie odrażającego jak pewna dzielnica miasta zbudowana na stoku wzgórza, która jak ściek spływała aż ku morzu” – kontynuuje francuski powieściopisarz, dodając: „Z wychodzących na uliczki korytarzy wylewało się w bezkształtnych kłębach tchnienie zarazy. A zamieszkujące tu męty wyłaniały się z tej gąbczastej głębi tylko po to, żeby wzajemnie się przeklinać, ale głosem zdławionym i pozbawionym prawdziwej złości, podobnie jak lekkie bańki pękają od czasu do czasu na powierzchni bagna. Widziałem trędowatego, jak śmiał się grubym śmiechem i ocierał oko brudną szmatą. Był przede wszystkim wulgarny i nikczemnie drwił sam z siebie. Mój ojciec postanowił podpalić tę dzielnicę. Wtedy to stado, przywiązane do swoich zgniłych poideł, zaczęło się burzyć i powoływać się na swoje prawa. Prawa do trądu i zgnilizny. – To naturalne – powiedział ojciec – bo według nich sprawiedliwość jest utrzymywaniem tego, co było. A oni krzyczeli o swoich prawach do życia w brudzie. – Jeśli pozwolisz, by robactwo się rozmnożyło – ciągnął ojciec – rodzą się prawa robactwa. Oczywiście. I rodzą się piewcy, którzy będą je wysławiać. Będą śpiewać o tym, jak potężny patos jest w zagrożeniu robactwa jego wyniszczeniem. – Sprawiedliwość… – powiadał ojciec – trzeba wybierać: sprawiedliwość dla archanioła czy dla człowieka? Sprawiedliwość dla rany czy dla zdrowego ciała? Dlaczego miałbym słuchać tego, kto przemawia do mnie w imieniu trawiącej go zarazy? – Natomiast będę go leczył ze względu na Boga. Bo i on jest mieszkaniem Boga. Ale nie wedle jego pragnień, które wyrażają tylko jego chorobę. – Kiedy go obmyję, oczyszczę i nauczę, wówczas jego pragnienie odmieni się, a on sam zaprze się tego, czym był przedtem. I dlaczego miałbym być sojusznikiem tego, czego on sam z czasem się wyprze? Dlaczego miałbym spełniać pragnienie trędowatego o niskim umyśle i wzbraniać mu, żeby się odrodził i wypiękniał?”.
Znak zmiłowania
Zróbmy krok naprzód. Zostawmy pisarza i jego głęboko filozoficzną narrację. W drodze ku krzyżowi skierujmy ucho na szept prostej zakonnicy: „Aniołowie, gdyby zazdrościć mogli, toby nam dwóch rzeczy zazdrościli: pierwszej – to jest przyjmowania Komunii św., a drugiej – to jest cierpienia” (Dz. 1804). Faustyna zapisała te słowa w trakcie przygotowania do Komunii Świętej. Pisze o niej jako o „najuroczystszej chwili” w swoim życiu. Właściwie nie wiadomo, skąd nagle pojawia się słowo „cierpienie”, i to w tak odważnym teologicznie stwierdzeniu o zazdrości aniołów. To zestawienie budzi respekt, może też budzić zdziwienie, a nawet prowokować złość, zwłaszcza gdy człowiek cierpi i nie potrafi sobie z tym cierpieniem poradzić. Gdy zwijasz się z bólu, krzyczysz, a twoje ciało przedziera się przez powietrze jak przez ciernie, sama myśl o tym, że mogliby ci tego zazdrościć aniołowie, budzi sprzeciw. Jaka jest wartość tego znienawidzonego przez nas cierpienia, skoro miałoby się stać przedmiotem zazdrości aniołów? I czy zmiłowanie Boże zawsze oznacza ulgę w cierpieniu? Przywoływany już w innym kontekście (cudów!) pobożny rabin powraca ze swoją historią, w której zaniedbał gorliwości w niesieniu pomocy bliźniemu: gnał w upalne popołudnie trzy osły objuczone chlebem i owocami, ledwo się wlókł, gdy zagrodził mu drogę na wpół zagłodzony, cały we wrzodach żebrak, prosząc o coś do jedzenia. Spiekota dnia tak go rozleniwiła, że choć jeszcze nigdy nie odtrącił proszącego, odburknął tym razem niechętnie: „Poczekaj, znajdę ci coś!”. I ślamazarnie zaczął grzebać w koszach, pomrukując przy tym ze złości. Kiedy tak bezmyślnie obmacywał towary, usłyszał nagle cichy, ale przejmujący jęk, obejrzał się i zobaczył, że żebrak upadł. Choć zaczął szybko działać i udzielać mu pomocy, żebrak nie odzyskał życia. Wtedy rabin zawołał do Boga: „Panie świata! Z powodu mego lenistwa zginął człowiek. O, ulżyj mojej zgryzocie i ukarz mnie! Niech ochromieją moje nogi, co ociągały się pomóc potrzebującemu! Niech uschną ręce, co opieszale wykonywały swą służbę! Niech oślepną oczy, co obojętnie patrzyły na nędzę człowieka! Niech ciało moje wydane będzie chorobom! Panie świata, ukarz mnie w tym życiu i na ciele, abyś mnie nie karał w życiu przyszłym i na duszy!”. Od tego dnia ochromiały jego nogi, uschły ręce, oślepły oczy i całe ciało stało się jednym wrzodem. Rabin jednak nie rozpaczał, bo wiedział, że jest to znak łaski i zmiłowania Bożego.
Tak, ból i cierpienie mogą być znakami Bożego zmiłowania, o ile poczyni się pewien wysiłek. Po pierwsze, przestanie się o nim myśleć jak o karze. Po drugie, jeśli przestanie się je traktować jak przewodni temat w życiu, którego rozpiętość mierzy się dniami i nocami od narodzin do śmierci. Po trzecie, jeżeli przyjmie się, że Bóg „niecierpiętliwy” (to cecha oznaczająca brak możliwości doświadczania cierpienia) stał się człowiekiem właśnie po to, żeby cierpieć i w ten sposób zbawić ludzi.
W komunii z Opuszczonym
Faustyna oczywiście cierpiała bardzo dużo, jej zachowanie było jednak przeciwieństwem tej maniery współczesnych, o której wspomniałem wyżej. „Mistrzu mój, proszę Cię z całego, spragnionego serca swego, jeżeli jest zgodne z wolą Twoją świętą, to daj mi, jakie Ci się podoba cierpienie i słabości, ja pragnę cierpieć przez dzień i noc całą” (Dz. 876). Uwaga! Te słowa również zostały zapisane w kontekście… przystępowania świętej siostry Faustyny do Komunii Świętej. To nie może być i nie jest przypadek: cierpienie człowieka wierzącego bowiem albo unifikuje go z cierpiącym Chrystusem, albo niszczy wewnętrznie jego wiarę. Koszmarnie trudny to krok, ale nie da się iść dalej, jeśli się go nie uczyni. „Kocham Go!” – krzyczała święta Teresa od Dzieciątka Jezus, plując krwią i dusząc się. A Faustyna, wpierw zezwalając: „Czyń ze mną, co Ci się podoba”, dopowiadała: „Bóg nigdy nie dopuści cierpienia ponad to, co możemy znieść. (…) jeżeli zsyła na duszę udręczenia wielkie, to jeszcze większą wspiera łaską, chociaż jej wcale nie spostrzegamy. Jeden akt ufności w takich chwilach oddaje Bogu więcej chwały niż wiele godzin przepędzonych na pociechach w modlitwie” (Dz. 78).
Podejdziemy do krzyża? Nie ma sensu wsłuchiwać się w symfonię miłosierdzia w innych miejscach. Nawet w pustym grobie brzmi mniej przekonująco. Na Golgocie za to o wiele bardziej da się wysłyszeć pewną harmonię. Tę pomiędzy Bogiem Ojcem a Bożym Synem. Cytat z Psalmu 22. wykrzyczany z krzyża: „Boże mój, Boże mój, dlaczegoś Mnie opuścił?” to krzyk bólu, ale nie wyraża jedynie cierpienia. On wyraża… miłość. Wybrzmiewa w tak skrajnym napięciu pomiędzy życiem i śmiercią, że nie powinno się w nim szukać niczego więcej. Paradoksalnie nie chodzi tylko o miłość Syna do Ojca. Ale i Ojca do Syna. Ojca, który… milczy. „Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem” – sięgnijmy do starych prorockich zapisów Izajasza, które stają się zrozumiałe dopiero na szczycie Golgoty. Prorok wykazał się geniuszem: „Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli? Na kimże się ramię Pańskie objawiło? On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53,1-5).
Życie ze śmierci zrodzone
Chodź, opowiem ci o miłosierdziu. Pod krzyżem opowiem, bo – jak się domyślasz – będę pod nim milczał. Milczenie, które jest narracją o wiele bardziej przejmującą od wymowności i o wiele bardziej treściwą, zaczęło się właśnie tam. Chwilę po krzyku Jezusa opadnie Jego głowa, „wyzionie ducha” – jak zapisze ewangelista. Natura zagrzmi w buncie przeciw ludzkiej nieprawości i… nastanie cisza. „Wykonało się” – będzie mogło powtórzyć całe stworzenie, które „jęczy i wzdycha” za swoim Zbawicielem. I będzie mogło zamilknąć. Nie tylko dlatego, że wobec wszelkiego cierpienia dobrze jest zachować umiar w słowach. Również dlatego, że w końcu przychodzi moment odpowiedni, żeby pojęcia, zdania i interpretacje zamienić w miłość. „Chodziło o to, by Go szukać, wybierać przed wszystkim innym, kochać Go, nie analizując cierpienia, nie odrywać od Niego wzroku, cieszyć się Jego obecnością, kochać Go, a nie tylko Go uznawać, zamieszkać z Nim, kochać Go wyłączną miłością” – napisała o Jezusie Opuszczonym Chiara Lubich. A Pawłowy hymn „o kenozie” (czyli wyniszczeniu Chrystusa) ujmie to w słowach: „W zewnętrznej postaci uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych” (Flp 2,7-10). Kilka linijek dalej apostoł doda: „Czyńcie wszystko bez szemrań i powątpiewań, abyście się stali bez zarzutu i bez winy jako nienaganne dzieci Boże pośród narodu zepsutego i przewrotnego. Między nimi jawicie się jako źródła światła w świecie. Trzymajcie się mocno Słowa Życia” (Flp 2,14-16). Trzymajmy się zatem. Życia, które narodziło się ze śmierci.
ks. Adam Pawlaszczyk
Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.