Zawsze kiedy jakaś grupa interesu przekonuje, że warto coś zrobić w interesie najsłabszych albo Polski, zapala mi się w głowie światło ostrzegawcze.
Rozeznawanie w świecie polityki ma nieraz wiele wspólnego z rozeznawaniem w życiu duchowym. Jedną z naczelnych zasad takiego procesu jest ocenianie poszczególnych działań przez pryzmat ostatecznego celu. Choć nie uświęca on środków, jednocześnie może być i tak, że z pozoru dobre środki prowadzą do złego celu. Zawsze trzeba zatem uważnie badać, do czego ostatecznie prowadzą nasze działania.
Podobnie jest w polityce. Może być tak, że wiele argumentów przemawia za wprowadzeniem jakiegoś rozwiązania w krótkim okresie. Ba, jego zwolennicy mogą słusznie przekonywać, że będzie to z ogromną korzyścią dla ludzi, zwłaszcza tych znajdujących się w gorszym położeniu. Problem pojawia się wtedy, kiedy te krótkoterminowe korzyści ustępują stratom w dłuższej perspektywie.
Przez dekadą, kiedy jeszcze prowadziłem jeden z ośrodków eksperckich, przedstawiciele środowiska bankowego zachęcali nas do wydania wspólnego raportu o tzw. „odwróconej hipotece”. O co chodzi w tym pomyśle? W uproszczeniu, właściciel nieruchomości, np. seniorka, która otrzymuje głodową emeryturę, mogłaby przepisać bankowi lub innej instytucji finansowej swoje mieszkanie, a w zamian dostałaby jego równowartość w miesięcznych ratach. Rozwiązanie takie ma oczywiste korzyści – wspomniana starsza kobieta do śmierci nie musiałaby się przejmować o pieniądze i mogłaby zaznać prawdziwie złotej jesieni życia. Co więcej, „uwolnione” w ten sposób środki zasiliłyby gospodarkę. Jak przekonywali mnie wówczas bankowi lobbyści, „pieniądze zamrożone w betonie możemy uruchomić dla rozwoju Polski”.
Zawsze kiedy jakaś grupa interesu przekonuje, że warto coś zrobić w interesie najsłabszych albo Polski, zapala mi się w głowie światło ostrzegawcze. Tak samo było i w tej sytuacji. Nie chodzi ani o to, że wycena takiej nieruchomości byłaby pewnie bardziej korzystna dla banku, ani o to, że w ten sposób rodziny byłyby pozbawiane majątku po swoich krewnych. Choć niespecjalnie wierzę w to, że pojedyncze osoby zachęcone przez banki (i ich kusicieli, czyli speców od marketingu) finansowym eldorado na starość byłyby w stanie dokonywać w pełni racjonalnych decyzji. To jednak jedynie część problemu. Równie, jeśli nie bardziej istotnym negatywnym skutkiem, byłaby koncentracja własności mieszkań w rękach instytucji finansowych. To z kolei mogłoby prowadzić zarówno do wzrostu cen mieszkań, jak i kosztów najmu (przekształcenie nieruchomości z dobra konsumpcyjnego w dobro inwestycyjne). W sytuacji, w której wielu Polaków boryka się z poważnymi kłopotami mieszkaniowymi, odwrócona hipoteka mogłaby je jedynie pogłębić. A my mielibyśmy do czynienia z kolejnym transferem zasobów do banków i innych instytucji finansowych, które i tak od lat napychają swoje kieszenie pieniędzmi na rynku nieruchomości.
Wspomniana historia przypomniała mi się, kiedy przeczytałem o rządowych pomysłach wprowadzenia ustawy o tzw. REIT-ach, czyli funduszach inwestycyjnych działających na rynkach nieruchomości. Argument za ich wprowadzeniem jawi się jako chwalebny – wprowadzenie takiego instrumentu na rynek zwykle skutkowało spadkiem cen najmu. Czyż nie powinniśmy przyklasnąć takiemu pomysłowi? Przecież tak wiele osób musi przeznaczyć nieraz połowę swojego rodzinnego budżetu na opłacenie kosztów wynajmu mieszkania. Jednocześnie REIT-y pozwoliłyby ukrócić praktykę, w której bogaci Polacy inwestują swoje oszczędności w zakup nieruchomości, pompując ich ceny. Wreszcie stworzylibyśmy nowy instrument na rynku kapitałowym, a wiadomo – Polska gospodarka potrzebuje sprawnie działającej giełdy, na której dodatkowo mogliby inwestować i zarabiać także zwykli Polacy.
Tyle, że efektem wprowadzenia takiego rozwiązania stałoby się przejęcie własności dużej części zasobu mieszkaniowego przez duże fundusze inwestycyjne, a w dalszej kolejności – wzrost cen mieszkań i realne ograniczenie możliwości ich zakupu przez zwykłych ludzi. Co więcej, zważywszy na fakt, że wiele REIT-ów reprezentowałoby zagraniczny kapitał, zyski z takiej działalności prawdopodobnie wypływałyby z Polski. Jak się zatem bliżej przyjrzeć, w dłuższej perspektywie plusy ujemne mogłyby zacząć przeważać na plusami dodatnimi.
Problemem, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, nie są jednak wcale ani odwrócona hipoteka, ani REIT-y, ani żadne inne genialne rozwiązania suflowane przez lobbystów. Bardziej martwi fakt, że zamiast próbować rozwiązywać obiektywne problemy za pomocą narzędzi polityki publicznej, tak łatwo przychodzi nam cedowanie ich na podmioty prywatne, i to niezależnie od ceny, którą przyjdzie nam jako społeczeństwu zapłacić. Moglibyśmy przecież zadbać o komfort życia seniorów poprawiając jakość usług publicznych dla najstarszych. Moglibyśmy też wprowadzić regulacje dotyczące wysokości czynszów, aby ulżyć doli najemców. Niestety tego nie robimy. Jednocześnie dajemy się jednak mamić kolorowymi paciorkami i za niewielką wartość sprzedajemy rzeczy naprawdę cenne. Trudno się dziwić lobbym deweloperskiemu czy finansowemu, że chce przy pomocy korzystnych regulacji uszczknąć jak największy kawałek tortu. Bardziej martwi to, że tak łatwo dajemy się na to nabierać.
Marcin Kędzierski
Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.