„Życie to podróż, w trakcie której stopniowo wypuszczamy pamięć z rąk”.
Chodź, opowiem ci o miłosierdziu. Dziś powinno to zabrzmieć raczej: chodź, zaprowadzę cię do Miłosierdzia. Ale najpierw opowiem. Bo zanim ruszymy w podróż, warto, żebyś wiedział, że droga sama w sobie jest zawsze wynikiem decyzji. Trzeba wstać, czasem założyć buty, a czasem nie, zamknąć za sobą jakieś drzwi. I iść. W tej drugiej części opowieści o miłosierdziu będzie to droga ku największej tajemnicy miłosierdzia, jaka istnieje, kiedykolwiek istniała i kiedykolwiek zaistnieje. Nigdy już na tej ziemi nie pojawi się większa, bardziej przemieniająca, skuteczniejsza. Ta tajemnica nazywa się Eucharystia.
Cud w otchłani
W 1979 roku kardynał Józef Ratzinger napisał list pasterski na Wielki Post, który rozpoczął od pewnej opowieści. Poznaj ją: „Poległy w czasie II wojny światowej rosyjski żołnierz nosił w swojej torbie następującą modlitwę: »Słyszysz mnie, Boże? Nigdy jeszcze w moim życiu nie rozmawiałem z Tobą. Ale dziś chcę Cię pozdrowić. Ty wiesz, że od mojej najwcześniejszej młodości wmawiano mi, że nie istniejesz, a ja byłem tak głupi, że w to uwierzyłem. Jeszcze nigdy nie przyjąłem do wiadomości piękna Twojego stworzenia i dopiero dziś to piękno rozpoznałem, kiedy nagle otwarła się przede mną przepaść: rozgwieżdżone nade mną niebo (...). To cud, że w otchłani potwornego piekła ujrzałem światło i że mogłem Cię dziś zobaczyć«”.
Owszem, ziemia jest ziemią, niebo – niebem, a piekło – piekłem. Czy jednak czasami nie zdaje ci się, że ludzie na ziemi gotują sobie nawzajem piekło? Czasami robią to sami sobie, usiłując następnie dociec przyczyn sytuacji, w jakiej się znaleźli, i nie potrafią. Wiedzą jedynie, że tkwią w jakimś piekle, które jest dla nich nie do zniesienia. Pierwszy akapit tej opowieści o miłosierdziu i zarazem początek podróży to uznanie, że pośród wielu piekieł, które człowiek nagminnie sobie kreuje, może – dzięki Miłosierdziu – ujrzeć światło. Może zobaczyć Boga. Oraz że zawsze jest to cud. Nazywa się Eucharystia.
Bóg-człowiek: historia cudu
Relacje pomiędzy Bogiem i Jego stworzeniem zawsze były skomplikowane. Człowiek taki był i jest. Pustynny kurz w Egipcie – wdychany przez Izraelitów i mieszający się z ich potem oraz krwią podczas morderczego wyrabiania cegieł – na drzwiach egipskich domów nieskropionych krwią baranka dopuszczał do nich anioła śmierci. Wszystko, co pierworodne, poniosło śmierć. Nie wystarczyła jednak ta śmierć do przemiany twardego serca faraona. W drodze przez pustynię do wymarzonej ojczyzny wędrowcy wołali o chleb, potem o mięso, potem o wodę, z gorzkim wyrzutem pod adresem Boga, który ustalił wysoką cenę za wolność. Nie wystarczył ten chleb nazwany „pokarmem mizernym”, by przemienić serce Bożego ludu, trzeba było palącego jadu węży, by skamieniałe serca przyjęły prawdę o kosztach, które trzeba ponieść, żeby stać się wolnym wewnętrznie. Cała historia wypełniona jest tego typu przykładami, aż do pamiętnej wieczerzy wyprzedzającej wydarzenia, w czasie której Jezus wziął chleb i wino, a odmówiwszy dziękczynienie...
Twardy, wyschnięty chleb, nawet jeśli jest trudniejszy do przełknięcia, wciąż – po odpowiedniej obróbce – nadaje się do zjedzenia i może stanowić pokarm. Ale na twarde, wyschnięte serce pomóc może jedynie cud. Dlatego właśnie dał nam Bóg Eucharystię... Zrozumieć, że przynależy ona raczej do porządku wspólnoty, której została podarowana, niż do przestrzeni indywidualnego spotkania z Bogiem. Co nie oznacza, że osobiste z Nim spotkanie nie jest tu istotne. Nauczyć się go jednak można tylko i wyłącznie od mądrej matki.
Matka nauczająca
Przyszły papież w 1979 roku na wątku „uczenia się” oparł właściwie cały swój pasterski list. „Nikt nie uczy się sam mówić” – stwierdził, dodając: „Nauczyliśmy się tego od naszej matki, od wspólnoty tych wszystkich, którzy wprowadzali nas w życie”. Słowo „matka” jest i będzie kluczowe dla tej refleksji. Trzeba je odnieść do Kościoła, który w XXI wieku ocenia się według rozmaitych kryteriów, najczęściej oddających jego słabe strony, zaprzeczających nadprzyrodzonemu pochodzeniu, a przede wszystkim... macierzyństwu. Obraz, który się z tych ocen wyłania, jest nieprawidłowy i wywołuje – co zrozumiałe – nieprawidłowe reakcje. Przynajmniej w pewnych częściach świata. Tymczasem Kościół był, jest i będzie matką. Przedziwna to zbieżność, ale dokładnie w tym samym okresie, w którym przyszły Benedykt XVI kierował do wiernych swój pasterski list, Jan Paweł II kończył swoją pierwszą encyklikę (Redemptor hominis) słowami: „Kiedy przeto u początku nowego pontyfikatu myśli moje i serce skierowuję ku Odkupicielowi człowieka, przez to samo pragnę wejść i wniknąć w najgłębszy rytm życia Kościoła. Jeśli bowiem Kościół żyje swoim własnym życiem, to tylko dzięki temu, że czerpie je od Chrystusa, który zawsze tego tylko pragnie, abyśmy to życie mieli – i mieli w obfitości (por. J 10,10). Równocześnie ta pełnia życia, która jest w Nim, jest dla człowieka. Kościół przeto, jednocząc się z całym bogactwem Tajemnicy Odkupienia, najbardziej staje się Kościołem żywych ludzi – żywych, bo ożywianych od wewnątrz działaniem Ducha Prawdy (J 16,13), bo nawiedzanych miłością, którą Duch Święty rozlewa w sercach naszych (por. Rz 5,5). Celem wszelkiej w Kościele posługi – apostolskiej, duszpasterskiej, kapłańskiej, biskupiej – jest zachować tę dynamiczną spójnię Tajemnicy Odkupienia z każdym człowiekiem. Kiedy uświadamiamy sobie to zadanie, wówczas jeszcze lepiej zdajemy się rozumieć, co to znaczy, że Kościół jest matką” (RH 22). Nie jest przypadkiem, że właśnie tę prawdę zawartą w „Odkupicielu człowieka” (cudzysłów można by pominąć, prawda?) przyszły święty Jan Paweł II umieścił w swoim programowym dokumencie. Jej poetycki zapis odnaleźć można na Lateranie, w baptysterium zbudowanym w IV wieku. To słowa świętego Leona Wielkiego: „Tutaj rodzi się lud ze szczepu Bożego, przeznaczony do nieba, poczęty w wodach płodnych Duchem. Matka Kościół w dziewiczym porodzie wyda na świat tych, których poczęła za sprawą Ducha Świętego”.
Bóg niewymyślony
Jeżeli mówienia uczymy się od matki, to i modlitwy, twierdzi Ratzinger: „Jeśli ktoś sam chce wymyślić Boga, to wtedy pozostaje właściwie zawsze wymyślony Bóg, o którym z pewnością nie może on wiedzieć, czy teraz rzeczywiście się przysłuchuje i odpowiada. Izolowany i izolujący się człowiek pozostaje w końcu opuszczony i samotny. Prośba Charles’a de Foucauld o rozpoznanie Boga została wysłuchana w momencie, kiedy prawie wbrew swojej woli poszedł do konfesjonału, właściwie tylko po to, aby się doinformować, ale kapłan nakłonił go, by zamiast tego wykorzystać sytuację kryzysową, wyznać grzechy i otrzymać rozgrzeszenie. I kiedy nie szukał już sam swojego Boga, lecz rozmawiał z Kościołem, rozwiązał się jego język i jego oko się otworzyło: mógł widzieć i modlić się. Także języka modlitwy musimy się nauczyć na wspólnej modlitwie i we wspólnocie z matką, z Kościołem; tylko w ten sposób modlimy się nie do wymyślonego przez nas samych boga, lecz do Boga, który się ukazał i który przez Chrystusa i jego Ducha wkłada nam samym słowa modlitwy do ust i do serca. Modlić się oznacza współmodlić się z wierzącymi wszech czasów, którzy nam niejako użyczyli najpierw swojego głosu i swoich słów. Oczywiście te słowa wyprzedzają nas, są o wiele za wielkie, byśmy je mogli duchowo wypełnić. Jednak ważne jest, byśmy dali się im porwać. Musimy mierzyć się z tymi słowami. Musimy pozwolić, by nas przemieniły. To właśnie należy do modlitwy, byśmy przez wspólną modlitwę z Kościołem wyszli z ciasnoty naszego »ja« i stali się innymi ludźmi”. Najdoskonalszym sposobem tego wychodzenia z ciasnego indywidualizmu i najdoskonalszą modlitwą Kościoła jest Eucharystia.
My nie możemy żyć
To jeden z najważniejszych akordów Symfonii Miłosierdzia. Nie da się opowiedzieć o Miłosiernym, jeśli nie przyprowadzi się słuchacza do ołtarza. W innym przypadku będzie to opowieść niepełna. Chodź, opowiem ci o Miłosierdziu, a właściwie ona – Faustyna – ci opowie. Podróż w kierunku tego Misterium jest zawsze jak droga ku Porankowi. Ty, jak wędrowiec ku światłu, słuchaj: „Kiedy miałam Hostię w ręku, odczułam taką moc miłości, że przez cały dzień nie mogłam nic ani jeść, ani wrócić do przytomności”. „Najuroczystsza chwila w moim życiu to chwila, w której przyjmuję Komunię świętą”. „Tu serce moje złączone z Twoim staje się jedno, tu już nie istnieją żadne tajemnice, bo wszystko Twoje – moim jest, a moje – Twoim. Oto wszechmoc i cud Twojego miłosierdzia”. „Aniołowie, gdyby zazdrościć mogli, toby nam dwóch rzeczy zazdrościli: pierwszej – to jest przyjmowania Komunii św., a drugiej – to jest cierpienia”. Te bardzo osobiste wyznania zapisane w „Dzienniczku” niech będą pierwszym krokiem podróży. Drugim niech się stanie wejście w prawdę o życiu Kościoła. „My nie możemy żyć bez Eucharystii” – mówili pierwsi chrześcijanie, łapani przez wrogów w trakcie Eucharystii i pouczani przez „przyjaciół”, że powinni na nią nie chodzić, jeśli chcą zachować życie. Znamienne, jak bardzo daleko odeszliśmy od tej prawdy, że nie możemy bez Eucharystii żyć. Opowiadanie o Miłosierdziu, snucie refleksji o nim, śpiewanie hymnów na jego cześć nie ma najmniejszego sensu, jeśli nie powiąże się go z tym największym cudem, jakim jest Eucharystia. Oddzielanie tej prawdy od prawdy o Kościele może co najwyżej spowodować dezinformację. Zdeformować obraz jak w krzywym zwierciadle. Nie wystarczył chleb nazwany „pokarmem mizernym”, by przemienić serce Bożego ludu? Potrzeba było palącego jadu węży, by skamieniałe serca przyjęły prawdę o kosztach, które trzeba ponieść, żeby stać się wolnym wewnętrznie? Na twarde serce pomóc może jedynie cud, dlatego Bóg dał nam Eucharystię. I dlatego uczynił nas Kościołem. „Życie to podróż, w trakcie której stopniowo wypuszczamy pamięć z rąk” – jako motto tej opowieści o podróży z książki japońskiej autorki Sanaki Hiiragi „Fotograf utraconych wspomnień” nadaje się doskonale do podsumowania. Czyż Eucharystii nie nazywamy Pamiątką? Nazywamy. Pamięć, stopniowo wypuszczana przez nas z rąk, wydaje się w naturalny sposób skazana na zaniki. Izraelici na pustyni wybiórczo wspominali zaledwie garnki pełne mięsa, zapominając o cięgach od egipskich biczów na plecach. Pamiątka, w której możemy uczestniczyć każdego dnia, która co minutę powtarza się na milionach ołtarzy całego świata, czyni z nas uczestników cudu i świadków największego objawienia Miłosierdzia Bożego w historii.
ks. Adam Pawlaszczyk
Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.